Niezbyt po angielsku, bo ze łzami w oczach, premier Theresa May oznajmiła, że 7 czerwca ustąpi z funkcji lidera rządzących konserwatystów, a zatem i z funkcji pełnoprawnego szefa rządu Wielkiej Brytanii. Mimo trzech podejść nie zdołała uzyskać aprobaty dla wynegocjowanej z Unią Europejską przez jej ekipę umowy rozwodowej, a parlament odrzucił także rozwód bez umowy. W lipcu partia wyłoni w głosowaniu nowego lidera. Na jej następcę bukmacherzy i komentatorzy typują „BoJo”. To przydomek byłego mera Londynu i szefa dyplomacji Borisa Johnsona. Ten zdeklarowany krytyk linii May w sprawie brexitu jest popierany przez partyjne doły, bo ma charyzmę i lubianą na Wyspach ekscentryczną wyrazistość. Ale ma też w partii rywali. Wiadomo już, że w szranki staną Michael Gove, Jeremy Hunt (dziś szef dyplomacji), Dominic Raab (były minister ds. brexitu), a może i Andrea Leadsom, b. szefowa torysów w parlamencie, która rzuciła rękawicę Theresie May, gdy ustąpił premier David Cameron, polityczny ojciec brexitu. Ostatecznie wycofała się, torując May drogę do władzy.
Ktokolwiek wygra w lipcu, musi się zmierzyć z tym samym wyzwaniem, jakiemu nie podołała May. Unia Europejska wyraziła szacunek za jej starania, ale powtarza, że nie ma powrotu do negocjacji rozwodowych. Gotuje się też w polityce krajowej. Laburzystowska opozycja gra na wybory, Szkocja na powtórkę referendum niepodległościowego, jeśli następca May doprowadzi do rozwodu bez umowy. Grupa konserwatystów już ostrzegała, że w takiej sytuacji poprze wniosek opozycji o wotum nieufności wobec nowego premiera. Jeśliby przeszedł, królowa powierzy misję sformowania rządu Corbynowi. Jeśli mu się nie uda, ogłoszone zostaną wybory parlamentarne, które torysi mogą przegrać. „God save the Queen’’.