Tekst ukazał się na łamach dwutygodnika „Forum” »
***
Dzień bez porządnej bijatyki byłby dniem straconym. Thuso Munyai już od rana chodzi po wsi z zadziorną miną, szukając przeciwnika, któremu mógłby spuścić łomot. Sława jego żelaznej pięści nie ułatwia mu zadania. Do tej pory nie znalazł się nikt, kto zechciałby zmierzyć się z tym rosłym osiłkiem. Thuso nie zraża się jednak tak łatwo. Uparcie stara się znaleźć śmiałka gotowego przyjąć jego wyzwanie. Teraz zastąpił drogę wysokiemu żylastemu chłopakowi. Zbliżył się do niego z buńczuczną miną, przygląda mu się natarczywie i wymachuje pięścią przed nosem.
Tamten stara się zachować spokój. Odwraca się na pięcie i wodzi wzrokiem po twarzach gapiów, którzy już licznie ich otoczyli. Małe dzieci siedzą w kucki wokół prowizorycznego ringu. Obok grupka staruszków rozsiadła się wygodnie na krzesełkach wyniesionych z domów. W palącym słońcu wszyscy niecierpliwie czekają na początek walki. Nie można sprawić im zawodu. Chłopak przyjmuje wyzwanie i w nerwowym pośpiechu rzuca się na Thuso. Stara się wejść w zwarcie i zasypać przeciwnika lawiną krótkich ciosów, ale ani jego proste, ani sierpowe nie dosięgają celu. Thuso zachowuje spokój, najpierw robi zręczne uniki, a potem odpowiada straszną bombą na szczękę, po której przeciwnik zwala się z nóg. Leżąc na wznak na rudawym piasku, rywal daje znak, że ma już dość. Długo wyczekiwany bokserski pojedynek błyskawicznie dobiega końca.
Ta scena wydarzyła się w wiosce Tshifudi w prowincji Limpopo w Republice Południowej Afryki. Na tych obszarach ubóstwa przy granicy z Zimbabwe walki na gołe pięści (zwane tutaj musangwe) są zarówno ważnym elementem plemiennej tradycji, jak i popularną codzienną rozrywką.