Takich manifestacji jeszcze w Hongkongu nie było.
Bez zdecydowanego nacisku na lokalne władze, podległe komunistom z Pekinu, obywatelom nie uda się zachować praw, które przysługują im na mocy umowy o przekazaniu byłej brytyjskiej kolonii Chinom. Do 2047 r. powinna pozostać enklawą koncesjonowanej demokracji i wolnorynkowego kapitalizmu. Ale władze w Pekinie się niecierpliwią, podejmują próby ograniczania autonomii. Najnowszy pomysł polegał na umożliwieniu ekstradycji do Chin kontynentalnych, gdzie sądy wydają wyroki według partyjnych instrukcji. Przeciwnicy zmiany zobaczyli w niej narzędzie do prześladowania mieszkających w Hongkongu krytyków polityki Pekinu i dysydentów. Wystraszył się też wielki biznes, mający tam siedziby swoich azjatyckich oddziałów.
Nowelizację odsunięto na nieokreśloną przyszłość po tym, jak zaprotestował milion mieszkańców, siódma część metropolii, a policja, obrzucona kostką wyrwaną z chodników, odpowiedziała gazem łzawiącym i kulami gumowymi. Zarzucenie reformy uznano za największe ustępstwo władz chińskich w trwającej ponad sześć lat erze Xi Jinpinga. Niczego dobrego to nie wróży, Xi dał się poznać jako przywódca twardogłowy, demokrację uważa za zagrożenie, nie przepada za wolnomyślicielstwem Hongkongu. Jego przyszłością jest pewnie eskalacja, dotąd kolejne wielkie demokratyczne protesty miały coraz bardziej niespokojny przebieg.
Z kręgów komunistów słychać przestrogi, że jeśli miasto popadnie w chaos, to w roli jednej z gospodarczych stolic Azji chętnie zastąpi go leżący po sąsiedzku, sporo większy Shenzhen. Problem tylko w tym, że Hongkong pozycję zawdzięcza bezpieczeństwu, które oferuje cudzoziemcom, i ich pieniądzom, dlatego pompuje zagraniczne inwestycje do Chin, a w drugą stronę wysyła sporą część ich eksportu.