W trakcie brutalnego rozbijania 20-tys. manifestacji pod siedzibą władz miejskich Moskwy policja zatrzymała 1074 osoby, a szereg zostało wezwanych na przesłuchania. Zgromadzenie było nielegalne, bo zdaniem mera Moskwy Siergieja Sobianina „zagrażało bezpieczeństwu” stolicy, a lider opozycji Aleksiej Nawalny, który wzywał do protestu, dostał 30 dni aresztu (a stamtąd trafił do szpitala). Poszło o licznych kandydatów antyputinowskiej opozycji, którzy pod rozmaitymi pretekstami nie zostali dopuszczeni na listy we wrześniowych wyborach lokalnych. Trudno przypuszczać, aby władze miały się zbytnio przejąć takimi formami protestu, ale nigdy nie wiadomo. Stąd niezwykle ostra akcja oddziałów do walki z zamieszkami. Klimat społeczny w kraju nie jest najlepszy, co pokazują notowania Władimira Putina, najważniejszy barometr nastrojów. Według oficjalnego ośrodka badań FOM ma on ciągle 47 proc. poparcia, ale po zagarnięciu Krymu miewał już 71 proc. W czerwcu zaufanie do prezydenta, badane przez inny ośrodek, VTSIOM, spadło do 31,7 proc., najniżej od ponad dekady, co wywołało pomruk niezadowolenia Kremla. VTSIOM szybko zmienił metodologię i zaufanie wzrosło do 72,3 proc. Ale taka żonglerka nie przykryje faktu, że ludzie są niezadowoleni: ciągle mają za złe ubiegłoroczne podniesienie wieku emerytalnego (z 55 do 60 lat i z 60 do 65), skarżą się na gigantyczne rozwarstwienie, na korupcję, biedę i rosnące ceny. Co nie znaczy od razu, że chcieliby to niezadowolenie w jakiejś formie zamanifestować. Ale przykład zawsze szedł z Moskwy, stąd sobotnia pokazówka, która miała wysłać w teren sygnał, aby nie mieli złudzeń.