„Wojna z nikogo nie robi bohatera”. Osobisty protest przed ambasadą Turcji
SANDRA WILK: – Co sprawiło, że stanęłaś przed turecką ambasadą w proteście przeciw rzezi Kurdów?
ULA M. KITLASZ: – Nie trzeba przeżyć wojny, żeby wyobrazić sobie jej obraz. Ten pełny obraz, bo niepełnym jesteśmy karmieni od dzieciństwa: bohaterami umierającymi elegancko, z godnością, z ojczyzną na ustach i ze zdjęciem ukochanej w dłoni. Ale wystarczy sięgnąć do reportaży: wojna to strach, krew i flaki na chodniku. To zgwałcone kobiety i osierocone dzieci. Głód i ciągłe napięcie. Wojna nie robi z nikogo bohaterów, tylko martwych. A największą cenę płacą ci, których nieszczęście polegało na tym, że zainteresowały się nimi polityka i biznes. Tak jest w przypadku Rożawy. Czyjś doraźny interes położył na szali ludzkie życie.
Czy ktokolwiek w Polsce wie, czym są „trupokilometry”? To znaczy, że im większy dystans dzieli nas od ofiar wojny, tym bardziej są nam obojętne. Ja nie jestem obojętna. Ludzie umierający teraz kilkaset kilometrów stąd mają dla mnie twarze i historie. Nie obchodzi mnie kontekst historyczny, ekonomiczny czy polityczny. Oni umierają. A ja się na to nie zgadzam.
Czytaj także: Amerykańscy żołnierze wycofują się z Syrii. Ale nie do domu
Przyszłaś pod ambasadę i...?
I stanęłam z kartonem. Nie poszłam tam z misją, że oto mój protest zakończy działania wojenne. Nie po to, żeby zmusić Turcję do wycofania wojsk. Ale po to, żeby krzyczeć, chociaż milczałam. Krzyczałam w środku, z poczucia bezradności i przeciw obojętności.