Świat

Chile się obudziło

Manifestacja w Santiago de Chile. Manifestacja w Santiago de Chile. Javier Barrera/NurPhoto / Getty Images

Nie chodzi o 30 pesos, chodzi o 30 lat – tak przyczyny największego protestu od upadku dyktatury wyjaśniają ludzie, którzy w ostatnich dwóch tygodniach wylegli na ulice chilijskich miast. Zaczęło się od kontestowania podwyżki cen biletów na przejazd metrem (równowartość 15 gr), a skończyło na kwestionowaniu modelu drapieżnego kapitalizmu, który demokracja chilijska odziedziczyła po dyktaturze Pinocheta. Największa w historii manifestacja w Santiago de Chile zgromadziła 1,2 mln wściekłych. Wściekłych na co? Że nie mogą związać końca z końcem. Że płace są niskie, że emerytury głodowe, że drożeje prąd i gaz, że nie stać ich na prywatną wizytę u lekarza, a publiczna służba zdrowia znajduje się na haniebnym poziomie. Podobne hasła nieśli osiem lat temu chilijscy „oburzeni” (indignados), którym przewodziła studentka geografii Camila Vallejo (obecnie posłanka do parlamentu) – wówczas kluczową kwestią protestów była droga edukacja. Teraz wybuchł gniew o wszystkie porażki demokracji.

Rządzący kreowali przez lata mit Chile jako „latynoskiego tygrysa”, kraju sukcesu. W istocie miał wysokie wskaźniki nierówności społecznych, gdzie niezamożnej większości coraz trudniej było żyć. Teraz powróciły demony przeszłości: w czasie gwałtownych pacyfikacji protestów zatrzymano tysiące ludzi. Po raz pierwszy od czasów Pinocheta prawicowy rząd Sebastiana Pińery wyprowadził przeciwko zbuntowanym wojsko, padło 18 zabitych, kilkaset osób zostało rannych, ogłoszono godzinę policyjną. Prezydent zapowiedział zmiany na stanowiskach i zmiany w polityce rządu. Zbuntowani nie dowierzają. Powtarzają, że „Chile się przebudziło”. Ale dla przeprowadzenia rzeczywistych zmian samo przebudzenie może się okazać niewystarczające.

Polityka 44.2019 (3234) z dnia 29.10.2019; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 10
Reklama