Tak się złożyło, że Węgry i Rumunia mają teraz premierów o tym samym nazwisku – Viktora i Ludovica Orbánów, i obaj mają ojców Węgrów. Na tym kończą się podobieństwa, przynajmniej jeśli chodzi o barwy polityczne: 56-letni nowy premier Rumunii Ludovic Orbán jest prounijnym konserwatywnym liberałem. Po upadku socjaldemokratycznego rządu Vioricy Dăncili – do czego aktywnie się przyczynił (a siłą sprawczą był nieoczekiwany sojusz sześciu partii opozycyjnych) – utworzył rząd mniejszościowy. Liberałowie mają poparcie prezydenta Klausa Iohannisa, który jest też faworytem w niedzielnych wyborach prezydenckich (do zamknięcia numeru nie znaliśmy wyników) i będą szukali każdorazowo wsparcia opozycji. W zamyśle mają przetrwać do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, choć nie będzie łatwo, a to już czwarty rząd w tej kadencji. A mają także ambicje poprawić napięte stosunki z Brukselą (korupcja, zmiany w sądownictwie). Ludovicowi może w tym pomóc brat Leonard Orbán, pierwszy rumuński unijny komisarz (do spraw wielojęzyczności).
Na razie z ulgą odetchnęła nowa szefowa Komisji Ursula von der Leyen, której europarlament nie zaakceptował trzech komisarzy, w tym rumuńskiej kandydatki. Teraz z brukselską nestorką Adiną-Ioaną Valean, wybraną z dwójki kandydatów zaproponowanych przez nowego premiera, ma już pójść gładko.