Publiczne przesłuchania w sprawie impeachmentu Donalda Trumpa można porównać do spokojnego strumienia podmywającego brzegi. Mało kto oczekuje, że przyniosą rewelacje, które wstrząsną opinią publiczną – że cicha woda zmieni się w tsunami. Fakty są znane – ze stenogramu osławionej rozmowy telefonicznej Trumpa z ukraińskim prezydentem 25 lipca, z zeznań świadków i medialnych przecieków. Dochodzą tylko nowe szczegóły potwierdzające zdumiewającą „propozycję nie do odrzucenia”, złożoną Wołodymyrowi Zełenskiemu.
Kluczowa zmiana polega jednak na tym, że Amerykanie, dotąd dowiadujący się o wszystkim z mediów, mogą to teraz usłyszeć i zobaczyć na własne oczy. Przesłuchania przed komisją ds. wywiadu Izby Reprezentantów transmituje siedem kanałów telewizyjnych. I widać na nich, że o grzechach Trumpa nie opowiadają wcale nienawidzący go demokraci, tylko profesjonalni, bezpartyjni dyplomaci albo eksperci zatrudnieni w jego rządzie, niektórzy z jego nominacji.
Dyplomacja równoległa
Jako pierwsi świadkowie wystąpili p.o. ambasadora w Kijowie Bill Taylor, odznaczony za bohaterstwo w Wietnamie, który przez ponad 40 lat pracował w dyplomacji, oraz wicedyrektor ds. europejskich w Departamencie Stanu George Kent. Obaj nie dali się sprowokować republikańskim członkom komisji, usiłującym przedstawić przesłuchania jako polityczny cyrk, i ograniczali się do odpowiedzi „tak” lub „nie”, suchej relacji, co widzieli lub słyszeli, i wyrażania powściągliwie poglądów, tylko po naleganiach kongresmenów.
Taylor potwierdził informacje o nieznanej dotąd rozmowie Trumpa z amerykańskim ambasadorem przy UE Gordonem Sondlandem, jednym z głównych wykonawców jego zleceń na Ukrainie. Prezydent powiedział w niej, nazajutrz po rozmowie z Zełenskim, że nie obchodzi go sytuacja na Ukrainie.