Izrael od kwietnia czeka na nowy rząd, nie udało się wyłonić większości w Knesecie mimo dwukrotnych wyborów parlamentarnych. Od tygodni za niemal pewne uważano także wybory trzecie, konieczne w przypadku braku większości po 20 listopada. Z powodu przedłużającego się impasu państwo działa na podstawie zeszłorocznego, niewiele zmienionego budżetu. Trudno myśleć o nowych inwestycjach, parlament nie ma czego uchwalać itd. Pozostał za to stary premier Beniamin Netanjahu, głęboko skłócony z potencjalnymi kandydatami na partnerów koalicyjnych.
Netanjahu walczy o przetrwanie i wolność, prawdopodobnie tylko w fotelu premiera mógłby uniknąć zarzutów o korupcję, które na początku grudnia formalnie postawi mu prokuratura. I choć jego odejścia chce większość obywateli, to zgodnie chwalono go za wydanie rozkazu zgładzenia dowódców Islamskiego Dżihadu, organizacji stojącej m.in. za atakami na izraelskie terytorium ze Strefy Gazy.
W odpowiedzi Islamski Dżihad wystrzelił ze Strefy 450 rakiet. Zauważano je w świecie także za sprawą rozgrywanych kilka dni później meczów piłki nożnej: Polski z Izraelem w Jerozolimie i pokazowego spotkania towarzyskiego Argentyny z Urugwajem w Tel Awiwie. Rakiety spadały jednak na południu kraju, bliżej Gazy. Po izraelskiej stronie było 58 rannych, którzy ucierpieli z reguły podczas ucieczki do schronów. Po stronie palestyńskiej, także w wyniku izraelskich działań odwetowych, zginęły 34 osoby, w tym co najmniej dziewiątka cywili, także dzieci. Rany odniosło ponad sto osób. Straty wśród cywili, mówi izraelska armia, są nieuniknione, jeśli prowadzi się naloty w miejscu tak gęsto zaludnionym jak Gaza.
Z sondaży wynika, że Izraelczycy są zniecierpliwieni impasem. Ponaglają swoich przywódców, by wyciągnęli wnioski z rzeczywistości przynoszącej kolejne kryzysy.