Cokolwiek by robili obecnie chińscy komuniści, to cieniem na ich polityce kładą się wielomiesięczne próby okiełznania rozprotestowanego Hongkongu i noszące znamiona totalitarnych prześladowania muzułmańskiej mniejszości Ujgurów. To wszystko pokazuje nowe oblicze Chin Ludowych, państwa autorytarnego w nieznanym dotąd stylu, wykorzystującego najnowocześniejsze technologie, w tym powszechnie montowane urządzenia do rozpoznawania twarzy, służące do kontrolowania 1,4 mld obywateli i sterowania ich postępowaniem za sprawą systemu punktów przyznawanych za zachowania zgodne z instrukcjami władz. Ów cień nie jest jednak dość długi, by wystarczył do solidarnego potępienia. Także wśród przywódców Unii Europejskiej znajdują się tacy, których chiński model jakoś nęci. Podoba im się stabilizacja polityki, dominacja egzekutywy, wyłączenie krytyki, wpływ partii na wciąż szybko rosnącą gospodarkę i autorytaryzm podlany wysoko stężonym nacjonalizmem.
Ujawniająca się wręcz globalna tęsknota za przeszczepieniem niektórych z tych rozwiązań sprawia, że tzw. model chiński właśnie awansował na poważną alternatywę ustrojową dla demokracji. W latach 20. obecnego wieku na tym polu potoczy się rywalizacja Zachodu z Chinami. Jej kierunek podpowiedzą rozstrzygnięcia w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej (w grudniu rząd prezydenta Donalda Trumpa zaczął łagodzić stanowisko i zapowiedział zniesienie części ceł) oraz los protestu w Hongkongu, gdzie wciąż każdy scenariusz wchodzi w grę.