Wciąż trwają poszukiwania zwolenników zaprezentowanej w zeszłym tygodniu „Umowy stulecia”, jak o swojej propozycji zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego mówi prezydent Donald Trump. Ten tzw. plan pokojowy popiera oczywiście Ameryka i Izrael. Ale skrytykowały go już m.in. Unia Europejska, Rosja, Kanada, Brazylia, jednogłośnie odrzuciła Liga Państw Arabskich, a władze palestyńskie nawet go nie przeczytają, bo jak powiedział premier Mahmud Abbas, „Waszyngton mógłby wtedy ogłosić, że byliśmy konsultowani”.
Blisko 180-stronicowy plan napisany przez zięcia Trumpa Jareda Kushnera, który wcześniej zajmował się handlem nieruchomościami, jest ziszczeniem marzeń skrajnej prawicy w Izraelu. Przewiduje co prawda powstanie państwa palestyńskiego, ale na bardzo okrojonym terytorium – z Gazą i archipelagiem wysepek na Zachodnim Brzegu, połączonych w przyszłości tunelami i oczywiście bez izraelskich osiedli – nielegalnych w świetle prawa międzynarodowego. Palestyna – ze stolicą Abu Dis, małej wiosce pod Jerozolimą – będzie zdemilitaryzowana, Izrael utrzyma kontrolę nad jej granicami i przestrzenią powietrzną. „Umowa stulecia” wygasza też prawo do powrotu dla Palestyńczyków, którzy w zamian mają dostać pokaźną sumę w inwestycjach.
Ale żeby nie mieli za łatwo, państwo dostaną dopiero wtedy, gdy według opinii USA i Izraela będą w stanie „zagwarantować wolność słowa i religii, wolne wybory, instytucje finansowe w zachodnim standardzie i niezależne sądownictwo”. Czyli nigdy. Ale w obecnej sytuacji nawet Polska nie dałaby rady.