Kenii i jej sąsiadom – Etiopii, Somalii, Tanzanii, Ugandzie i Sudanowi Płd. – grozi głód wywołany nalotem szarańczy pustynnych. Tak licznie nie obsiadły tam pól od ćwierćwiecza, w Kenii od siedmiu dekad, roje występują też na Półwyspie Arabskim i w Pakistanie, który ogłosił stan wyjątkowy.
ONZ przestrzega, że bez podjęcia działań dojdzie do największej w najnowszej historii odowadziej katastrofy naturalnej. Potrzeba pieniędzy (na początek 76 mln dol.), samolotów do oprysków, informacji o kierunku wiatru niosącego owady i ekspertów monitorujących rozwój sytuacji, którzy wskazywaliby, kiedy i gdzie stosować pestycydy. Wadą tych środków jest jednak to, że oprócz szarańczy oprysk zabija także inne owady, np. te zapylające.
Szarańcza pustynna to duży konik polny. Mierzy 6 cm, ma masę 2 g, zjada dziennie tyle, ile waży, i w ciągu doby może przemieścić się na odległość 150 km. Ma dwa oblicza. Z reguły żyje samotnie, ale jeśli w porze deszczowej solidnie pada, to intensywnie się rozmnaża, zmienia kolor z zielonego na żółtobrązowy i łączy się w grupy liczące nawet dziesiątki miliardów osobników. Roje stołują się na roślinach, chętnie na uprawach, i rozmnażają dalej – w sprzyjających warunkach zwiększają liczebność dwudziestokrotnie w ciągu trzech miesięcy lub czterystukrotnie w pół roku.
Postępujące zmiany klimatu pociągają za sobą przewidywania, że szarańcze pustynne będą wyrajały się coraz częściej. Tym razem skorzystały z efektów tzw. dipolu na Oceanie Indyjskim, zjawiska pogodowego, które w Australii wywołało falę upałów i pożarów lasów, a Rogowi Afryki przyniosło rekordowe deszcze, bujną wegetację i wiatry wiejące ku wnętrzu kontynentu. Latem szarańcze pustynne spodziewane są w dużych ilościach także w Indiach, tamtejsi meteorolodzy prognozują wyjątkowo deszczowy monsun.