W budapeszteńskim szpitalu św. Jana ruszyła po rozbudowie klinika in vitro; kieruje nią nestor tej branży 75-letni prof. Janos Konc, który przeprowadził ponad 9 tys. udanych procedur. Moment może nie jest najlepszy, wiadomo, co służba zdrowia ma teraz na głowie, ale przedsięwzięcie ma charakter prestiżowo-strategiczny. W ogłoszonym w grudniu przez premiera Viktora Orbána programie zachęt, które mają sprzyjać prokreacji i łagodzić ostry kryzys demograficzny, znalazły się także bezpłatne zabiegi in vitro. Każdego roku tą drogą na świat przychodzi 4 tys. młodych Węgrów, Orbán planuje, aby ta liczba przynajmniej się podwoiła.
Terapia w państwowej służbie zdrowia (obejmująca do pięciu prób zajścia w ciążę) była stosunkowo tania, ale obowiązywała długa kolejka. W prywatnych klinikach kosztowała nawet równowartość 15 tys. zł za cykl. Sześć takich klinik zostało już przejętych przez państwo, z powołaniem się na „strategiczny interes narodowy”. Do końca 2022 r. mają zostać upaństwowione wszystkie. Węgierskie prawo od 2005 r. zezwala na in vitro poza rodziną (ustalając 45 lat jako limit wieku kobiet). To także miałby być teraz jeden z kierunków prokreacyjnej ofensywy: rodzina jest ważna, ale najważniejszy każdy nowy Węgier. Takiej pronatalistycznej presji, o charakterze populistycznym, obawia się bioetyczka prof. Judit Sandor z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego (cytowana przez „Le Monde”). Ci, dla których in vitro jest ostatnią nadzieją, gotowi są ten rodzaj obaw bagatelizować.