Wśród malejącej grupy państw, które dotąd nie zgłosiły ani jednego przypadku koronawirusa, znajduje się ta była radziecka republika. Niedawno z okazji Światowego Dnia Zdrowia urządziła z dużą pompą wyścig kolarski. I jak co rano odbyły się pod kierunkiem prezydenta masowe ćwiczenia, w ramach akcji „zdrowie i szczęście” (bo tężyzna fizyczna to konik Gurbanguly Berdimuhamedowa). Życie toczy się normalnie: sklepy, kawiarnie, restauracje, śluby, imprezy. Tyle że miasta są zamknięte, a do stolicy można wjechać tylko ze skierowaniem od lekarza. Odbywa się też powszechne okadzanie dymem z lokalnego zioła, juzarlika, według zaleceń prezydenta. Był osobistym dentystą swojego poprzednika i ministrem zdrowia, więc ma kompetencje.
Turkmenistan, i tak jedno z najbardziej zamkniętych i prawie pozbawionych internetu państw świata, jeszcze w połowie lutego znacznie ograniczył kontakty. Zamknął granice, powstrzymał loty z Chin i kilku innych miejsc, a resztę samolotów przekierowywał ze stolicy do Türkmenabatu, gdzie wszystkich pasażerów poddawano dwutygodniowej kwarantannie w namiotach (choć podobno za łapówkę można było jej uniknąć). Czy to były wystarczające środki, aby powstrzymać wirusa? Eksperci od ochrony zdrowia wątpią; i przypominają, że wcześniej Turkmenistan oficjalnie utrzymywał, że nie ma ani jednego przypadku HIV/AIDS. Teraz jest tu w dobrym tonie, aby publicznie w ogóle nie wspominać o koronawirusie, już nie mówiąc o dalej posuniętej dociekliwości.