Zaczęły się rozliczenia. Po sześciu tygodniach ścisłej kwarantanny odblokowano leżącą w austriackim Tyrolu dolinę Paznaun, a wraz z nią kurort narciarski Ischgl, w czasach przed wirusem zwany, z powodu nocnego imprezowego życia, alpejską Ibizą. Zimą co tydzień zmieniał się tu dziesięciotysięczny zabawowy turnus. Teraz pierwsza wiadomość, jaka dotarła ze świata, nie była miła: przeciw miastu – i władzom Tyrolu – szykuje się pozew zbiorowy. Podpisało go już ponad 5 tys. turystów, głównie z Niemiec, Holandii i krajów skandynawskich, którzy zarzucają niedopatrzenia i zlekceważenie koronawirusa. W przygotowaniu są też liczne pozwy indywidualne. A dochodzenie prowadzi prokuratura w Insbrucku.
Przez trzy tygodnie na przełomie lutego i marca Ischgl stało się niebezpieczną wylęgarnią. Pierwsze sygnały alarmowe dotarły z Islandii: że zachorowało 14 osób, które 28 lutego powróciły z Ischgl. W Austrii uznano, że musiały zarazić się w samolocie. 7 marca zdiagnozowano koronawirusa u kelnerki z dwupiętrowego baru Kitzloch, gdzie obsługa zwykła torować sobie drogę w tłumie, gwiżdżąc gwizdkami. Wymieniono kelnerów, ale nowy turnus trwał w najlepsze, aż do 13 marca, kiedy to kanclerz Kurz objął dolinę Paznaun kwarantanną. Tu wiedziano o tej decyzji wcześniej: ściągano turystów ze stoków i pospiesznie pozbywano się licznych pracowników sezonowych. W Ischgl zaraziło się 9 tys. Niemców, i przynajmniej tysiąc Austriaków i Skandynawów. Wraz z nimi wirus ruszył do Europy; np. Norwegia szacuje, że 40 proc. jej zakażeń pochodzi z Austrii.
Wydarzenia tamtych dni zostaną dokładnie wzięte pod lupę. Temat jest na tyle wrażliwy, że – jak pisze „Le Monde” – wiedeńskim wirusologom zabroniono się w tej sprawie wypowiadać. I być może casus alpejskiej Ibizy nabierze rangi precedensu.