Roześmiane dzieci pędzące na hulajnogach pustymi ulicami. Pedałujące na rowerach, rozbryzgujące wodę z kałuż. Takie obrazy czystego szczęścia obiegły na przełomie kwietnia i maja hiszpańskie media. Wszystko wydaje się większe: drzewa, place – mówił mały José David z Sewilli. 6-letnia Carlota nie chciała wsiąść na rower, bo bała się, że zapomniała pedałować. Cristina powiedziała przy kolacji, że była to najpiękniejsza niedziela w jej życiu. Tak – w opiniach zebranych przez dziennik „El País” – czuli się najmłodsi Hiszpanie i Hiszpanki, którzy wyszli po raz pierwszy na ulice po 42 dniach spędzonych w domu.
Hiszpania, która narzuciła dzieciom najbardziej surowe zasady izolacji w całej Europie, pod koniec kwietnia zezwoliła im na godzinne spacery pod opieką dorosłych. Dzieci i rodzice odetchnęli z ulgą, ale pozostał zgrzyt. Koronawirus zmusił Hiszpanię do konfrontacji z nieoczekiwanym pytaniem: czy demokracja zasługuje na to miano, jeśli skupia się tylko na dorosłych? Bo obok kiepskiego stanu publicznej służby zdrowia i systemu opieki koronawirus ujawnił w Hiszpanii jeszcze jeden słaby punkt systemu: jego „dorosłocentryczność”.
Wektory zakażenia
W połowie kwietnia na oficjalnym profilu Ady Colau pojawił się osobisty wpis: „Piszę jako burmistrzyni [Barcelony – przyp. red.] i jako matka chłopców w wieku 9 i 3 lat, którzy od miesiąca nie wychodzą z domu. (...) Z tygodnia na tydzień coraz bardziej się ze sobą kłócą, miewają ataki smutku i gniewu… Młodszy, który wychodził już z pieluch, cofnął się i przestał prosić, żeby pójść z nim do łazienki”. Post kończył się apelem do rządu: „Nie zwlekajcie dłużej, uwolnijcie nasze dzieci!”. Ten emocjonalny wpis był jednym z wielu głosów matek i ojców, które wylewały się z hiszpańskich mediów i internetu od początku zbiorowej kwarantanny.