Towarzysze w Pekinie w czasie pandemii w nadzwyczajnych warunkach przygotowali się do pacyfikacji Hongkongu. W zeszłym roku miasto stało demokratycznym protestem, teraz chiński parlament przyjął przepisy o bezpieczeństwie narodowym. Chińskie służby będą mogły otwarcie pracować na terenie metropolii, tropić działalność wywrotową, aresztować separatystów i terrorystów. Opozycja w mieście uznaje rozwiązania za zamach na zasady autonomii, które powinny były obowiązywać do połowy wieku.
Podobnego zdania jest rząd USA. Rozważa sankcje dla urzędników demontujących autonomię i koniec specjalnego charakteru stosunków z Hongkongiem, co mogłoby mocno osłabić lokalną gospodarkę. Pewnie ileś rządów – są jeszcze Brytyjczycy, Hongkong był ich kolonią – spróbuje wywrzeć dodatkową presję, ale zdaje się, że przywódcy ChRL już uwzględnili ją w swoich rachubach. Koszt takich nacisków, np. ostrzeżenia przed wycofaniem produkcji z Chin, wydaje się niższy wobec prawdopodobnie nadchodzącego globalnego kryzysu. Zresztą wiele krajów czy firm i tak spróbuje niebawem zmniejszyć uzależnienie od Chin.
Nowe przepisy to także cios w miejscową tożsamość. Claudia Mo, liderka antypekińskiej opozycji, porównuje sytuację do zimnej wojny, z Hongkongiem jako nowym Berlinem. Topnieje wiara, że – jak zeszłego lata – zmiany uda się powstrzymać ulicznymi manifestacjami, nie wychodzi się na nie już tak licznie. Nastrój się zmienia. Wielu mieszkańców rozważa opuszczenie miasta, firmy wspierające emigrację udzielają rekordowej liczby porad, np. o przeprowadzce na demokratyczny Tajwan, gdzie obywatelstwo można uzyskać po zainwestowaniu równowartości ok. 200 tys. dol.
Czy w pandemicznych realiach Xi Jinping zdecydował się o przyspieszeniu dotarcia do punktu zwrotnego w stosunkach z Zachodem i jego azjatyckimi sojusznikami?