Według optymistów to początek końca wojny domowej w Libii. Toczy się ona praktycznie od obalenia dyktatora Muammara Kaddafiego w 2011 r., a w nowej odsłonie – od kwietnia ubiegłego roku, gdy jeden z generałów, Chalifa Haftar, wypowiedział posłuszeństwo uznawanemu międzynarodowo rządowi, zajął większość kraju i zaczął wielomiesięczne oblężenie stolicy, Trypolisu. W piątek to oblężenie zostało przerwane, oddziały Haftara zaczęły się cofać, a sam generał zgodził się na jednostronne zawieszenie broni w ramach planu pokojowego zaproponowanego przez sąsiedni Egipt.
Rząd w Trypolisie już zapowiedział, że zamierza kontynuować walki aż do „wykluczenia” Haftara. Ale dalszy rozwój wydarzeń będzie zależeć od zagranicznych patronów stron konfliktu. Trypolis od początku ma wsparcie Turcji, a także Kataru i Włoch. Po stronie Haftara stoi przede wszystkim Rosja oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt. Motywy Moskwy są złożone, ale przeważa chęć zdobycia militarnego przyczółka na południowej flance Europy. Dla Turcji, obok względów prestiżowych i wewnętrznych, liczy się też potrzeba sojusznika w podziale praw do wydobycia surowców spod dna Morza Śródziemnego, bo Ankara jest dziś w tej sprawie sama wobec cypryjsko-grecko-izraelskiej koalicji.
Pierwszy przełom w libijskiej wojnie nastąpił w styczniu tego roku, gdy Turcja wysłała do Libii 13 tys. zaprzyjaźnionych syryjskich najemników i własne drony. Ale jeszcze miesiąc temu wyglądało, że szala przechyla się na rzecz Haftara, bo Rosjanie swoim najemnikom obecnym w Libii wysłali tajne wsparcie lotnicze. Dlatego porażka Haftara to jednak zaskoczenie. Nieoficjalne źródła twierdzą, że Rosjan powstrzymali Amerykanie, którym nie podoba się tak bezpardonowe zaangażowanie Moskwy w kolejnym kraju.