Przed rokiem w hadżdż, głównej corocznej pielgrzymce do Mekki, jednym z pięciu obowiązków każdego muzułmanina, wzięło udział 2,5 mln wiernych. 1,9 mln przybyło z zagranicy. W tym roku, w obliczu pandemii, jest ich nie więcej niż 10 tys. i żadnych pielgrzymów spoza Arabii Saudyjskiej. Pula została tak rozdysponowana, że 30 proc. miejsc przeznaczono dla personelu medycznego i wojskowych, którzy walczyli z koronawirusem i zostali zakażeni; uczestnictwo w pielgrzymce było formą podzięki i zadośćuczynienia. Resztę miejsc rozlosowano wśród cudzoziemców rezydujących w kraju. Wszyscy musieli wcześniej odbyć kwarantannę, wykonać testy, przybyć do Mekki cztery dni wcześniej i bez dobrego powodu nie opuszczać hotelu (również po pielgrzymce jest test i kwarantanna). Obowiązywały maseczki, dystans oraz elektroniczne bransoletki, które pozwalają zidentyfikować kontakty. Nawet kamienie, którymi w trakcie sześciodniowych rytuałów przepędza się szatana, zostały zdezynfekowane, a woda do ablucji była butelkowana.
Tym nadzwyczajnym środkom ostrożności nie ma się co dziwić: Arabia Saudyjska ma już blisko 300 tys. zakażeń i 2 tys. nowych przypadków dziennie oraz jedną z najtrudniejszych sytuacji sanitarnych na Bliskim Wschodzie. Ale też od 1932 r., kiedy zaczęła się współczesna historia królestwa, świętej pielgrzymki nigdy nie odwołano (plany krzyżowała wcześniej cholera, a w 1798 r. ekspedycja Napoleona do Egiptu). Hadżdż, oglądany masowo w telewizji w całym świecie muzułmańskim, to świętość i prestiż. Ale też poza wszystkim wielki biznes pielgrzymkowy wart 10 mld dol. Niewiele z tego kapnęło w tym roku, czasy są ciężkie, ceny ropy pikują, a z powodu sytuacji kryzysowej rząd zawiesił długo odkładane wprowadzenie podatków, w tym VAT. Poszkodowani są także zagraniczni pośrednicy (pielgrzymka kosztuje średnio od 3 do 10 tys.