Posterunek wojsk marokańskich w Guerguerat od granicy z Mauretanią dzielą nieco ponad 3 km zbudowanej w 2016 r. drogi. To jedyne połączenie obu państw. Z Guerguerat są jednak dwa duże problemy. Po pierwsze, sam posterunek nie leży w Maroku, tylko w okupowanej przez ten kraj od 1975 r. Saharze Zachodniej, więc jest po prostu nielegalny. Po drugie, newralgiczne 3 km między Guerguerat a Mauretanią są kontrolowane przez Saharawich i ich partię-armię Polisario, zgodnie z warunkami nadzorowanego przez ONZ rozejmu z 1991 r.
Gotowi na wojnę
Maroko się tym nie przejmowało, kiedy budowało drogę, a eskalacja zawsze była o krok. Doszło do niej w końcu 13 listopada. Po kilkunastodniowej pokojowej blokadzie grupy aktywistów, którzy całkowicie wstrzymali ruch przez Guerguerat, Maroko podjęło decyzję o rozpędzeniu Saharawich. MSZ potwierdził tę akcję, choć zgodnie z porozumieniem z 1991 r. siłom tego kraju nie wolno przekraczać linii zawieszenia broni. Doszło do wymiany ognia najpierw w Guerguerat, a potem w kilku innych miejscach wzdłuż linii rozejmu dzielącej Saharę Zachodnią między część okupowaną przez Maroko i kontrolowaną przez Polisario. 14 listopada prezydent Sahary Zachodniej Brahim Ghali oficjalnie zerwał pakt. Wznowienie wojny rozpoczętej ponad 45 lat temu jest prawdopodobne.
– Do rozejmu nie ma powrotu. Jesteśmy gotowi na wojnę – mówi „Polityce” jeden z wysoko postawionych młodych działaczy Polisario. Partia od ok. 30 lat była niemal pacyfistyczna, ufała prawu międzynarodowemu i wciąż ostro odcina się od jakichkolwiek ruchów islamistycznych – ale lata ignorowania jej argumentów przez społeczność międzynarodową zrobiły swoje.
Czytaj też: Jak przebiegają afrykańskie granice
Ostatnia kolonia w Afryce
Zarówno działacze Polisario, jak i cywilni aktywiści podkreślają, że Saharawi nie mieli wyboru, bo na pokojowe rozwiązanie konfliktu nie mają nadziei, a warunki rozejmu pierwsze złamało Maroko. Żeby zrozumieć tę frustrację, trzeba spojrzeć na historię.
Sahara Zachodnia to była hiszpańska kolonia, opuszczona pospiesznie przez Europejczyków w 1975 r. Mimo nakazu ONZ Madryt, zamiast zorganizować referendum niepodległościowe, po prostu oddał swoją kolonię pod kontrolę Maroka, choć Saharawich od sąsiadów z północy wiele dzieli. Tego przejęcia nikt nie uznaje za legalne – Sahara według ONZ wciąż jest terytorium niesamodzielnym, czyli w praktyce pozostaje kolonią Hiszpanii. W reakcji na marokańską inwazję Sahara Zachodnia ogłosiła niepodległość (kraj jest uznawany przez 40 państw, jest też członkiem Unii Afrykańskiej) i rozpoczęła wojnę narodowowyzwoleńczą.
Lepiej wyposażone wojska marokańskie stopniowo przejmowały kontrolę nad Saharą Zachodnią, która ma powierzchnię Wielkiej Brytanii i mniej niż milion mieszkańców. Kolejne zdobycze ogradzały murem. Dziś ma 2700 km, a połowa to zewnętrzna granica okupowanej Sahary Zachodniej i linia rozejmu z 1991 r. Maroko kontroluje trzy czwarte terytorium Sahary, w tym niemal całe wybrzeże i kluczowe ekonomicznie zasoby fosforanów, Polisario – pozostałą, pustynną część (gdzie leży tymczasowa stolica Tifariti) oraz w praktyce eksterytorialne obozy uchodźców w sojuszniczej Algierii, gdzie działają ministerstwa, szkoły i w miarę normalny aparat państwowy.
Po rozejmie z 1991 r. ONZ powołał misję „MINURSO” do przygotowania w pół roku referendum, które na pewno dałoby Saharawim niepodległość. Do dziś „MINURSO” nie tylko nie przeprowadziło tego plebiscytu, ale nawet nie przygotowało listy uprawnionych do głosowania. Maroko upiera się, by głosować mogli wszyscy mieszkający w Saharze w 1991 r., czyli też tysiące etnicznych Marokańczyków, którzy zasiedlili region po 1975 r., a do wyboru była tylko autonomia lub integracja. Saharawi z kolei chcą, aby podstawą listy był spis ludności sprzed 1975 r., który dałby prawo do głosowania też dzisiejszym uchodźcom w Algierii, a opcją do wyboru ma być pełna niepodległość. Więc impas, misja jest przedłużana co pół roku i poza monitorowaniem rozejmu niewiele robi.
Czytaj też: Mocarstwa kolonialne w Afryce
Saharawi mają dość
Saharawi, widząc brak jakichkolwiek postępów w sprawie referendum, nie ufają „MINURSO”. Od półtora roku ONZ nie ma nawet specjalnego wysłannika ds. Sahary Zachodniej po rezygnacji Horst Köhlera, byłego prezydenta Niemiec, który piastował to stanowisko w latach 2017–19. Saharawi twierdzą, że sojusznicza z Marokiem Francja, mająca prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, jest tutaj istotnym hamulcowym.
Frustracja i gotowość do walki u młodych Saharawich narastały od lat w obozach i wśród aktywistów na terenach okupowanych, którzy nie mają żadnego pola do wyrażania sprzeciwu – za samo wywieszenie flagi Sahary można trafić na lata do więzienia. Władze Polisario próbowały negocjacji z Rabatem pod auspicjami ONZ, rozmowy ruszyły w 2017 r. po sześcioletniej przerwie. Ale prezydent kraju i szef partii Brahim Ghali, który był jednym z dowódców w wojnie 1975–91, cały czas przestrzegał, że cierpliwość Saharawich ma granice. O rosnącej radykalizacji narodowej wspominały wszystkie raporty ONZ.
Po piątkowym ataku Maroka na aktywistów w Guerguerat setki młodych Saharawich w obozach domagało się reakcji. Lokalni działacze mówią o rekordowej liczbie zgłoszeń do armii. Tymczasem, jak mówi jeden ze szkolących się żołnierzy, jeszcze kilka miesięcy temu akcje rekrutacyjne spotykały się z niewielkim odzewem.
Saharawim nie chodzi o samo Guerguerat. Wąski skrawek ziemi pod kontrolą Polisario dzielący okupowane terytoria od Mauretanii ma dla nich niewielkie znaczenie strategiczne i tylko nieco większe dla Maroka z uwagi na możliwości eksportu. Polisario chodzi głównie o symbolikę – jak podkreślają nasi rozmówcy, iskrą było zbudowanie drogi w strefie zakazanej warunkami rozejmu, a teraz użycie wojska do rozpędzenia protestu.
Czytaj też: Ojcowie niepodległych państw afrykańskich
Ostatnie ostrzeżenie dla ONZ
Nieliczna armia Polisario teoretycznie ma niewielkie szanse przeciwko nowoczesnym siłom Maroka. Ale wojna z lat 1975–91 pokazała, że takie kalkulacje na Saharze nie muszą się sprawdzić. Tradycyjnie nomadyczni Saharawi są lepsi w partyzantce. W kilkanaście godzin po ataku na Guerguerat Polisario ostrzelało kilka posterunków Maroka na murze, choć trudno zweryfikować, jakie są efekty i skala tych ataków.
Mimo gotowości do walki Polisario nie liczy na odbicie okupowanych terytoriów. Chce wymóc na społeczności międzynarodowej zdecydowane działania. Jeden z rozmówców wylicza konkretne cele: rozejm pod kontrolą albo wzmocnionego „MINURSO”, albo – lepiej – nowej misji Unii Afrykańskiej (przyjaznej Saharyjczykom i raczej wrogiej Maroku) i referendum w ciągu jednego–dwóch miesięcy od rozejmu. Nikt nie chce zgodzić się na kolejne zawieszenie broni, które zamrozi konflikt na lata.
Rabat od momentu „udrożnienia” Guerguerat nie wydał żadnego oficjalnego komunikatu. Działania Maroka poparły m.in. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Najbliżsi sojusznicy Saharawich – Algieria i RPA – zaapelowali o deeskalację, ale podkreślili konieczność znalezienia trwałego rozwiązania sporu, czyli przeprowadzenia referendum. Polisario po cichu liczy, że jeśli wojna się rozwinie, to Algieria udzieli też wsparcia militarnego. Ma także nadzieję, że sami Marokańczycy będą protestowali przeciwko wojnie w imię imperialnych ambicji nielubianego króla Muhammada VI.
Dużą, ale nieformalną rolę może odegrać Izrael, który z Marokiem od dawna utrzymuje dość bliskie, choć całkowicie nieoficjalne kontakty m.in. w zakresie sprzedaży broni. Według doniesień sprzed kilku miesięcy Rabat rzekomo domagał się od administracji Donalda Trumpa uznania Sahary za marokańską w zamian za nawiązanie oficjalnych relacji z Izraelem.
Na razie wojna wciąż się tylko tli. Ale to dla ONZ ostatni sygnał ostrzegawczy. Saharawi nie mają już siły czekać na referendalnego Godota.
Czytaj też: Afryka i Francja. Co je łączy