Dewizą klubu piłkarskiego Beitar Jerozolima, założonego w 1936 r., było „zawsze czyści”, to znaczy, że nie zagra w tych barwach Arab ani inny muzułmanin. Słynął też ze swoich ultrasów, La Familii, którzy tę zasadę, kiedy trzeba było, przekuwali w czyn. W 2013 r. klub zatrudnił dwóch zawodników z Czeczenii; kiedy strzelili pierwszą bramkę, opustoszały trybuny, a potem podpalono klubowe budynki. Te skojarzenia ze skrajną narodową prawicą starał się zacierać nowy właściciel Mosze Hogeg, inwestor rynku nowych technologii, który dwa lata temu kupił Beitara i wydał wojnę rasistowskim śpiewkom na stadionie. Szło mu raz lepiej, raz gorzej, a teraz mamy prawdziwy crash test. Połowę udziałów w Beitarze odkupił szejk Hamad ibn Halifa ze Zjednoczonych Emiratów, członek rodziny królewskiej i kuzyn władcy. To może najbardziej spektakularny efekt podpisanej we wrześniu normalizacji stosunków między Izraelem a Emiratami.
Za tą symboliczną inwestycją stoi premier Netanjahu, zresztą zagorzały kibic Beitara. Klub swój ostatni tytuł mistrzowski zdobył w 2008 r. i bardzo mu się przyda fortuna szejka, który – jeśli chodzi o pozyskiwanie zawodników – ogłosił politykę „otwartych drzwi”. Ten zakup poróżnił izraelską opinię wzdłuż tradycyjnych podziałów, podzielił też z miejsca kibiców Beitara, którzy wymieniali argumenty podczas starć na ulicach. Szykuje się bardzo ciekawy eksperyment.