Model wielkomiejskiego protestu, bez klarownego przywództwa, skrzykiwanego w internecie przez najmłodsze pokolenia, wyznaczył walczący o resztki demokratycznej autonomii Hongkong, udanie jednak pacyfikowany przez komunistyczne Chiny drakońskimi przepisami o bezpieczeństwie narodowym i wymogami społecznego dystansu. Nie musieli go zachowywać młodzi Tajowie – zamknięta niemal na głucho Tajlandia trzymała epidemię w karbach – domagający się m.in. nowej konstytucji, lepszej edukacji i zakończenia rządów junty wojskowej. Apele trafiły w próżnię, ponieważ elity skupione wokół tronu i armii nie zechciały spełniać uczniowsko-studenckich żądań.
Podobnie masowe protesty Białorusinów próbuje lekceważyć nieuznawany przez wiele państw Aleksandr Łukaszenka, który po sfałszowaniu sierpniowych wyborów prezydenckich – prawdopodobnie wygrała w nich opozycyjna kandydatka Swiatłana Cichanouska – staje się coraz bardziej brutalny. Zapełniły się więzienia i areszty, wiele osób zostało zmuszonych do emigracji. Manifestacje nie ustają, co niedzielę przechodzą przez Mińsk i inne miejscowości. W przeciwieństwie do mieszkańców Hongkongu Białorusini wybrali drogę pokojowych wystąpień, podnosząc ich stawkę, bo chodzi nie tyle o pogonienie dyktatora, ile o przyszłość narodu budzącego się z marazmu.
Przyspawani do władzy autokraci często straszą, że ich odejście doprowadzi do wybuchu niepokojów bądź wojny. A ta wciąż jest częścią cywilizacji. Nie zakończyły się stare wojny domowe – zwłaszcza te w Syrii, Libii i Jemenie – i wybuchły nowe konflikty. Przewidywany w prowincji Tigraj na północy Etiopii oraz niespodziewane sześć tygodni walk w pozostającym dotąd pod kontrolą Armenii Górskim Karabachu, którego znaczna część została odbita przez Azerbejdżan.