Tuż przed sylwestrem katolicka Argentyna przeszła na postępową „stronę mocy”. Senat zaaprobował ustawę legalizującą aborcję bez warunków wstępnych – do 14. tygodnia ciąży będzie legalna i bezpłatna. Zabieg musi nastąpić w ciągu 10 dni od zgłoszenia przez kobietę takiej woli. Granica 14. tygodnia nie będzie obowiązywała w przypadku ciąż zagrażających życiu kobiety, jak i tych, które są wynikiem gwałtu. Karane mają być próby utrudniania przeprowadzenia aborcji.
Niższa izba kongresu, gdzie postępowi deputowani mają wyraźną większość, przegłosowała nowe prawo już na początku grudnia, jednak wynik głosowania w senacie nie był przesądzony. Dwa lata temu w tej samej sprawie zabrakło w senacie siedmiu głosów, tym razem było 38:29 za zmianą prawa.
To, co się wydarzyło, jest ciekawym przyczynkiem do studiowania anatomii takich małych rewolucji. Ile w nich działań odgórnych, ile oddolnych. Jak bardzo jedne i drugie muszą się zgrać, by zmiana o rewolucyjnych skutkach w życiu kobiet – w realiach mało sprzyjających – stała się jednak ciałem.
Zamierzenia i przypadki
Postępowi Argentyńczycy, a przede wszystkim Argentynki, osiem razy podejmowali próbę zmiany obowiązującego od 1921 r. prawa. Dotychczasowe zezwalało na przerwanie ciąży jedynie w dwóch przypadkach: gdy ciąża była skutkiem gwałtu i gdy zagrożone było życie kobiety. To skutkowało, podobnie jak w każdym kraju, gdzie przerywanie ciąży jest nielegalne, rozkwitem aborcyjnego podziemia – mimo że dokonanie zabiegu było zagrożone karą do czterech lat więzienia.
Według nieoficjalnych danych w Argentynie około pół miliona kobiet rocznie przerywało ciążę, naruszając prawo. Zamożne poddawały się takim zabiegom w profesjonalnych, prywatnych klinikach; wiele ubogich – nieraz w warunkach urągających podstawowym zasadom higieny i bezpieczeństwa.