ADAM SZOSTKIEWICZ: – Jakie wrażenie wywołał na pani atak radykalnych zwolenników Donalda Trumpa na Kapitol, symbol amerykańskiej demokracji?
GEORGETTE MOSBACHER: – Wydarzenia na Kapitolu nie odzwierciedlają tego, kim jako Amerykanie jesteśmy ani za czym się opowiadamy. Wraz z nastaniem świtu Kongres zakończył pracę nad zatwierdzeniem woli narodu. Mój przyjaciel Joe Biden to przyzwoity człowiek. 20 stycznia zostanie zaprzysiężony jako kolejny prezydent.
Sercem jestem z rodzinami tych, którzy stracili życie. Jestem pewna, że sprawcy tych czynów zostaną szybko postawieni przed sądem. Jestem również wdzięczna za wszelkie zapewnienia o wsparciu, jakie otrzymujemy od naszych polskich przyjaciół. Nasze wspólne przywiązanie do wartości demokratycznych leży u podstaw relacji polsko-amerykańskich. Dziś są one silniejsze niż kiedykolwiek i to nie ulegnie zmianie wraz z nastaniem nowej administracji.
Jak chciałaby być pani zapamiętana w Polsce po zakończeniu swej misji?
Przede wszystkim jako skuteczna ambasador, która wzmocniła więzi amerykańsko-polskie. Poprzez ustanowienie wysuniętego dowództwa sił amerykańskich w Polsce, podpisanie porozumienia o wzmocnionej współpracy obronnej oraz porozumienia o cywilnej energetyce jądrowej.
Niektóre pani działania i wypowiedzi wywołały jednak kontrowersje w środowiskach polskiej lewicy, ale też skrajnej prawicy, a nawet w obozie obecnej władzy. Odbierano je jako rodzaj dyktatu.
Polityka to zajęcie nie dla czyścioszków. Nie oczekiwałam, że wszyscy się ze mną będą zgadzać. Sama w życiu tego nigdy nie zaznałam. Szanuję inne poglądy. Nie mam cienkiej skóry. Kontrowersje czasem służą dialogowi w sprawach, które muszą być kontrowersyjne. Czy posuwałam się za daleko?