Słowacja wykonuje prawie milion testów tygodniowo, utrzymuje bardzo sztywne restrykcje, ogranicza ruch międzynarodowy i przywraca kontrole na granicach. Mimo to wirus szaleje, a ostatnia tygodniowa liczba zgonów z powodu Covid-19 była tam – proporcjonalnie do populacji – najwyższa na świecie. Na milion mieszkańców przypadało prawie 18 ofiar śmiertelnych, blisko dwa razy więcej niż w Wielkiej Brytanii. Słowacy boją się patrzeć w najbliższą przyszłość, bo na granicy stabilności jest ich służba zdrowia. W tej chwili hospitalizowanych z powodu wirusa jest aż 3,5 tys. osób, z czego 298 oddycha z pomocą respiratora. Na oddziałach intensywnej terapii zaczyna brakować miejsc, a Słowaków nie ma też na nich już kto leczyć. Kryzys jest tak głęboki, że Bratysława poprosiła o pomoc z zagranicy. Unia zobowiązała się wysłać 10 lekarzy i 25 pielęgniarek. Niektóre szpitale starają się łatać deficyty personelu na własną rękę, do pracy na oddziałach covidowych wzywając nawet księży i zakonników z podstawową wiedzą medyczną i pielęgniarską. Rząd zapewnia, że robi, co może, a społeczeństwo odporności nie nabywa, bo brakuje szczepionek. Premier Igor Matovič publicznie rozważa zakup rosyjskiego preparatu Sputnik V, a opóźnienia w unijnych dostawach nazywa „katastrofalnymi”. Nie wszystkim w jego otoczeniu takie działania się podobają, kryzys pandemiczny przełożył się na kryzys polityczny, poparcie dla rządzącej koalicji wycofał poseł i burmistrz miasta Hlohovec Miroslav Kollár, a pomruk niezadowolenia słychać coraz głośniej w całym kraju.
Równie niewesoło jest w Czechach. Tam do rosnących statystyk zachorowań – kraj jest europejskim liderem nowych przypadków na 100 tys. mieszkańców w dwutygodniowej perspektywie – dołożyło się niespodziewane zamknięcie granic przez Niemcy, co wywołało paraliż komunikacyjny.