Pielęgniarz Seid Mussa jest jednym z kilkudziesięciu tysięcy uchodźców z regionu Tigraj na północy Etiopii w obozach w sąsiednim Sudanie. Przed ucieczką pracował w szpitalu w mieście Humera razem z – jak mówi – blisko 400 innymi Tigrajczykami. Formalnie uciekł już nie jako przedstawiciel tej grupy etnicznej. Władze prowincji Amhara wydały bowiem Tigrajczykom nowe dowody osobiste – po amharsku (mają swój język) i bez jakiejkolwiek informacji o tym, że Mussa jest Tigrajczykiem (wcześniej dowody zawierały odniesienie do przynależności etnicznej).
Bernard Guetta: Etiopia. Katastrofa, której nie zapobiegniemy
Mussa uciekł razem z tym dokumentem i pokazał go reporterom Associated Press. Mówi wprost: Amharowie i sprzymierzone z nimi władze federalne Etiopii chcą wymazać Tigraj i jego 6 mln mieszkańców z mapy świata.
Od rozpoczęcia wojny między lokalnymi władzami Tigraju a federalnymi siłami Etiopii wspieranymi przez Erytreę na początku listopada 2020 r. w regionie działa ścisła blokada informacyjna – nie ma internetu, a media, organizacje humanitarne czy prawnoczłowiecze nie mają tam dostępu. To dzięki uchodźcom w Sudanie coraz więcej wiadomo o popełnianych tam okrucieństwach. Są dowody na masakry cywilów, czystki etniczne, możliwe zbrodnie przeciw ludzkości, katastrofalną sytuację humanitarną, a teraz też na biurokratyczną systematyczność działania władz.
Zbrodnie po cichu
Wojna w Tigraju to nowy akt historii ciągnącej się na północy Etiopii w zasadzie od lat 60. XX w., choć układ sił zmienił się całkowicie. Listopadowa inwazja sił federalnych na Tigraj była bezpośrednią reakcją na przeprowadzone we wrześniu zeszłego roku wybory. Była to jedyna prowincja, która zdecydowała się zignorować decyzję władz federalnych o przełożeniu elekcji do parlamentu z powodu pandemii koronawirusa. Wybory wygrał Tigrajski Front Wyzwolenia Ludowego (TPLF), co nie było żadnym zaskoczeniem, bo partia cieszy się ogromną popularnością w regionie. W październiku TPLF uznał, że w obliczu braku wyborów w skali kraju wygasł mandat premiera Abiya Ahmeda, i odmówił dalszego uznawania władz federalnych, co sprowokowało inwazję.
Siły federalne, wspierane przez regionalne jednostki m.in. z Amhary (która twierdzi, że chce odebrać Tigrajczykom rdzennie amharskie ziemie) oraz wojska Erytrei, bardzo szybko opanowały główne miasta i obaliły regionalny rząd TPLF. Wojna jednak trwa, bo TPLF nadal kontroluje sporą część górzystej prowincji i ma szerokie poparcie. O szczegółach wiadomo niewiele przez blokadę informacyjną. To, co wiadomo, jest jednak przerażające.
Na początku kwietnia CNN opublikował nagrania z Mahibere Dego w Tigraju pokazujące wojska federalne metodycznie rozstrzeliwujące związanych cywilów. Na nagraniu słychać rozmowy żołnierzy o tym, by nikogo nie oszczędzić, ale równocześnie – by oszczędzać naboje. Wideo zostało szczegółowo przeanalizowane ze wsparciem Amnesty International, aby potwierdzić jego oryginalność.
Czytaj także: Dwoje noblistów, dwie wojny, dwa upadki z piedestału
Wcześniej stacja informowała o innych masakrach cywilów, w tym w trakcie uroczystości religijnych, alarm podnoszą też Lekarze Bez Granic i wiele innych organizacji. Zarówno siły etiopskie, jak i erytrejskie są oskarżane o masową przemoc seksualną. Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken mówi wprost o czystkach etnicznych. „Poważne zaniepokojenie” wyraziły wspólnie rządy państw G7, a na początku marca Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka zaapelował o niezależne śledztwo w sprawie możliwych zbrodni przeciw ludzkości. Na to na razie nie ma jednak szans, bo Etiopia odmawia dostępu do Tigraju nawet organizacjom humanitarnym.
A te są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Stany Zjednoczone poinformowały, że przekażą dodatkowe 152 mln dol. na pilną pomoc niezbędną, by uniknąć katastrofy głodu, zapaści służby zdrowia i zapewnić schronienie dla niemal miliona osób, które uciekły z domów. USAID dodała, że sytuacja może się jeszcze pogorszyć, i zaapelowała o dostęp przynajmniej w celu dystrybucji wsparcia.
Czytaj także: Jak karać za ludobójstwo
Etiopski rząd nie zaprzecza, że w Tigraju dochodzi do mordów, a sytuacja humanitarna się pogarsza. Apeluje jednak, by nie „spieszyć się z obwinianiem”.
Erytrea może się wycofać
Na tle natłoku koszmarnych informacji z Tigraju jedynym pozytywem jest zapowiedź z początku kwietnia wycofania wojsk Erytrei. Ten autarkiczny kraj, przez Freedom House oceniany jako mniej wolny nawet od Korei Północnej (gorsze są jedynie Syria i Tybet), jeszcze do 2018 r. pozostawał w stanie wojny z Etiopią (która od 1950 do 1991 r. okupowała Erytreę). Za jej zakończenie premier Abiy Ahmed dostał w 2019 r. pokojową Nagrodę Nobla. Od tego czasu Erytrea i federalne władze Etiopii są bliskimi sojusznikami i wspólnie walczą z TPLF.
Historia relacji między tymi trzema siłami jest zresztą bardziej zagmatwana. Ludowy Ruch Wyzwolenia Erytrei (EPLF) i TPLF były bliskimi sojusznikami do lat 90. (Tigrajczycy i Erytrejczycy należą do blisko spokrewnionych grup etnicznych). EPLF walczył z okupacją etiopską z baz w tigrajskich górach. W tym samym czasie TPLF stał na czele partyzantki dążącej do obalenia Dergu, komunistycznego rządu wojskowych w Etiopii. W 1991 r. TPLF przejął władzę w Etiopii, a EPLF w Erytrei. Odtąd drogi tych dwóch partii się rozjechały, a wywodząca się z EPLF jedyna erytrejska formacja polityczna sprzymierzyła się z Etiopią. W 2019 r. TPLF odmówił dołączenia do nowej narodowej koalicji Ahmeda i wystąpił z władz federalnych.
Czytaj także: Pokojowy Nobel nie pomógł Etiopii
Wycofanie erytrejskich wojsk może poprawić sytuację w Tigraju, ale po pierwsze, nie wiadomo, czy i kiedy do niego faktycznie dojdzie, a po drugie, nie wpłynie to na ograniczenie masakr popełnianych przez siły etiopskie. Wracając do historii Seida Mussy, wymazywanie Tigrajczyków z biurokracji wskazuje, że Abiy Ahmed chce rozwiązać problem tej prowincji poprzez jej praktyczne zlikwidowanie, nawet jeśli formalnie pozostanie to wydzielona część sfederalizowanego kraju. Według uchodźców prowincja jest obecnie podzielona – zachodnią częścią rządzą Amharowie, a wschodnią Erytrejczycy.
TPLF na pewno nie zrezygnuje z oporu zbrojnego. Mimo olbrzymiej przewagi sił federalnych górski teren i powszechne wsparcie Tigrajczyków pozwalają na skuteczną partyzantkę. Partia w ostatnich latach zrezygnowała z dążeń do oddzielenia Tigraju od Etiopii jako niepodległego państwa, ale nie można wykluczyć, że wróci do tego pomysłu. Dla i tak kruchego federalnego systemu w Etiopii mogłoby to oznaczać lawinę separatyzmów. Na tle wielu sąsiednich krajów – Sudanu, Sudanu Południowego, Erytrei, Somalii – Etiopia do zeszłego roku zdawała się paragonem stabilności, a być może nawet dawała nadzieję na demokratyzację. Armia tego kraju pozostaje kluczową częścią sił stabilizacyjnych w Somalii, więc międzynarodowe negocjacje z Ahmedem (Erytrea prawie nie zadaje się z innymi krajami) nie są łatwe.
Czytaj także: Etiopia po raz pierwszy ma prezydentkę. I parytet w rządzie!