Kosowo ma prezydentkę: 38-letnią Vjosę Osmani, prawniczkę (po uniwersytecie w Pittsburghu) i zagorzałą feministkę. Parlament wybrał ją dopiero w trzeciej turze i przy bojkocie części posłów, ale prezydenckie szlaki przecierała od kilku miesięcy. Zastępując ad interim swego poprzednika Hashima Thaçiego, który w listopadzie złożył rezygnację, kiedy dostał wezwanie przed międzynarodowy trybunał (KSC) w Hadze. Oskarżany jest o zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości podczas walk o oderwanie się od Serbii w latach 1989–99. Wraz z wyborem Osmani i niedawną klęską wyborczą dwóch historycznych partii niepodległościowych następuje w Kosowie zmiana pokoleniowa. W lutowych wyborach bezprecedensowe zwycięstwo odniosła lewicowa partia Vetrevendosje (VV), Samostanowienie, 43-letniego Albina Kurtiego, który został premierem z silną pozycją w parlamencie. Razem z Osmani tworzą popularny duet, choć w kraju wszechpotężnej korupcji, 500 euro średniej pensji i sięgającego 50 proc. bezrobocia wśród młodzieży (której głównym marzeniem jest stąd wyjechać) trudno będzie sprostać oczekiwaniom. Panią prezydent dwumilionowego Kosowa – zamieszkanego głównie przez Albańczyków, z dużą mniejszością serbską – najważniejsze wyzwania czekają w polityce zagranicznej. Unia i Ameryka Joe Bidena będą naciskać na normalizację z Serbią, która nadal nie uznaje niepodległości swojej byłej prowincji (tak jak m.in. Rosja i Chiny). Osmani stawia tu ostry warunek: serbskie przeprosiny za konflikt i ukaranie winnych. Ważna może być też jej rola jako modelu w ciągle patriarchalnym i silnie maczystowskim kosowskim społeczeństwie. „Wszystkie wasze marzenia mogą się spełnić!”– przekonywała swoje rodaczki w emocjonalnym wystąpieniu, ledwie powstrzymując łzy.