Viktor Orbán wreszcie ma z kim przegrać. Tej wiosny – na rok przed wyborami – zjednoczona węgierska opozycja utrzymuje niewielką sondażową przewagę nad rządzącym Fideszem. Dla Orbána, premiera od 2010 r., to sytuacja nowa, wcześniej przychodziło mu konkurować z rywalami rozproszonymi i słabymi. Tym razem zwycięstwo może okazać się niemożliwe albo będzie wymagało poważnej gimnastyki. Krytycy autokratycznych porządków Orbána twierdzą, że na serio zaczyna liczyć się z porażką i stąd motywacja do przejęcia przez partię kontroli nad kilkunastoma uczelniami wyższymi i częścią majątku firm państwowych. W planach jest też kontrola 2,8 mld euro, czyli jednej piątej węgierskiej puli z unijnego planu odbudowy po koronakryzysie, które rząd w Budapeszcie chce przeznaczyć na naukę, rozwój i „modernizację uniwersytetów”. Przerobem tych funduszy zająć by się miały przejęte szkoły wyższe.
Zarządzać nimi będą specjalne fundacje, z wybranym spośród lojalnych i powoływanym dożywotnio kierownictwem. Po zeszłorocznej zmianie konstytucji do odwołania członków takich rad potrzeba w parlamencie zaporowej większości dwóch trzecich. Taka konstrukcja gwarantuje swobodę w korzystaniu z uwłaszczonego majątku państwowego i daje nadzieje na przetrwanie w spokoju trudnego czasu w opozycji.
Zamach na niezależność węgierskich uczelni trwa piąty rok. Po drodze uzależniono od rządu akademię nauk, jak w wielu państwach postkomunistycznych pozostającą czołową instytucją badawczą. Do wyprowadzki do Wiednia został zmuszony Uniwersytet Środkowoeuropejski, finansowany przez George’a Sorosa, którego wpływy orbanizm ostro zwalcza. Niejako na jego miejsce sprowadzono filię uniwersytetu z chińskiego Fudan (setne miejsce w globalnym rankingu uniwersytetów).