Wolność albo komunizm – pod takim hasłem szła do wyborów w regionie Madrytu prawicowa Partia Ludowa (PP). Wygrała je w brawurowym stylu: choć do większości absolutnej w lokalnym parlamencie zabrakło jej czterech głosów, jest to najlepszy wynik partii w Madrycie od dekady. PP może też liczyć na wsparcie ultraprawicowców z Vox.
Czy oznacza to zwrot w prawo w Hiszpanii rządzonej przez lewicową koalicję socjalistów z Podemos? Niekoniecznie. Madryt – z jego wielkim biznesem, konserwatywnymi mediami i umiłowaniem do liberalizmu gospodarczego – to specyficzny przypadek na hiszpańskiej mapie politycznej, tamtejsi wyborcy zwykle głosują nieco bardziej na prawo niż reszta kraju.
Madryckie wybory niosą jednak z sobą dwie ważne wiadomości. Pierwsza to ta, że hiszpańska polityka ma nową niekwestionowaną gwiazdę: prezydentkę Madrytu Isabel Díaz Ayuso, która wniosła do niej styl określany często jako trumpistowski. Popularność zawdzięcza między innymi starciu z rządem centralnym, jeśli chodzi o pandemiczne restrykcje: w kampanii wzięła na sztandary hasło „wolność” i zaskarbiła sobie sympatię sporej części mieszkańców regionu, otwierając bary i restauracje. Madryt i jego okolice mają dziś jedną z najwyższych umieralności na covid w Hiszpanii, ale Díaz Ayuso robi i mówi to, co chcą usłyszeć wyczerpani pandemią wyborcy.
Drugą wiadomością jest rezygnacja z polityki Pabla Iglesiasa, założyciela Podemos, „komunisty”, przeciwko któremu prawica rozpętała w tych wyborach prawdziwą burzę. Człowiek, który parę lat temu zrewolucjonizował hiszpańską scenę polityczną, wykonał prawdziwie honorowy gest: odchodzi, bo czuje, że jest dla swojej partii obciążeniem. Demony związane z brutalnością tej kampanii i polityczną polaryzacją zostaną jednak z Hiszpanami na dłużej.