Do 11 września ostatnie 2,5 tys. amerykańskich żołnierzy ma opuścić Afganistan, gdzie zasiedzieli się od 20 lat, rozwiązana też zostanie misja NATO. Kto zostanie? Wielu lokalnych współpracowników, głównie tłumaczy i ludzi z zaplecza; oni nerwowo odliczają czas do wyjazdu swoich gospodarzy, bo w zgodnej opinii czeka ich okrutna zemsta talibów. Już zginęło ich ponad tysiąc, wielu się ukrywa. Ponad 18 tys. Afgańczyków, którzy wspierali armię, wystąpiło o amerykańskie wizy SIV. Mimo że uprzywilejowane, procedury, które powinny trwać do 8 miesięcy, zajmują nawet lata. Wszędzie przepisy imigracyjne się zaostrzyły, a teraz doszedł covid. Szef Kolegium Połączonych Sztabów gen. Mark Milley zapowiada szybki plan ewakuacji tych, którzy pracowali dla Amerykanów; z kolei specjalny wysłannik do Afganistanu Zalmay Khalilzad przestrzega, że nie może to być nerwowa operacja stwarzająca wrażenie, że Ameryka nie wierzy w szanse przetrwania afgańskiej administracji, którą wspiera. Jednym słowem nie może to być ewakuacja typu Wietnam w 1975 r. Nie może też tak być – tłumaczy Khalilzad – że wszyscy wykształceni Afgańczycy wyjadą teraz do USA. Prawdopodobnie kandydaci zostaną przewiezieni do którejś z zagranicznych amerykańskich baz, gdzie dokończone zostaną procedury (tak było w 1996 r. z 6,5 tys. Kurdów wywiezionych z Iraku do bazy na wyspie Guam).
Australijczycy też mają doświadczenie z umieszczaniem kandydatów na azylantów poza terenem kraju i też nawet wieloletnie opóźnienia w rozpatrywaniu wniosków Afgańczyków, którzy wspierali ich żołnierzy. Procedura jest wieloetapowa i prócz badania stanu zdrowia i analizy wrażliwych kwestii bezpieczeństwa, przewiduje test osobowości. Łatwo go oblać w tej nerwowej sytuacji. Afgańczyków za to wspierają na drodze sądowej australijskie organizacje kombatanckie, które traktują to jako dług moralny.