Po dobrym początku, zwłaszcza w polityce zagranicznej, jej notowania spadły. W swej własnej partii nie jest zbyt lubiana. A CDU to sieć powiązań personalnych, kontrolowanych przez lata nie przez Angie, lecz przez Helmuta Kohla i lokalnych książąt partyjnych.
Pochodząca z byłej NRD Angela wypłynęła na samą górę dopiero w 2000 r., gdy afera czarnych kont w CDU podcięła pozycję desygnowanych przez Kohla następców tronu, a ona – pupilka potężnego kanclerza – jako pierwsza publicznie odcięła się od swego promotora. Potem skorzystała z porażki premiera Bawarii Edmunda Stoibera, który w 2002 r. przegrał o włos z Gerhardem Schröderem. Z kolei ona sama ledwo ledwo wygrała w 2005 r. ze Schröderem.
I teraz rządzi. A oparcie – jak twierdzą niektórzy – ma bardziej w osobie socjaldemokratycznego wicekanclerza SPD Franza Münteferinga niż we własnej partii. „To koalicja ze zmienionymi rolami”, dziwi się tygodnik „Die Zeit”. Socjaldemokraci rozpoczęli reformy, których się obawiają, i w tych obawach są wspierani przez socjalne skrzydło chadecji. W konsekwencji rząd Angeli Merkel zadowala się w polityce wewnętrznej półśrodkami, choć ma większość pozwalającą naprawdę zreformować kraj.
Jednak na to pani kanclerz nie czuła się we własnej partii zbyt pewnie. Miała się mieć na baczności przed popularnymi premierami chadeckich landów: Christianem Wulfem z Dolnej Saksonii, Rolandem Kochem z Hesji i Jürgenem Rüttgersem z Północnej Nadrenii Westfalii. Dlatego też regularnie zapraszała na obiady w Urzędzie Kanclerskim wybranych działaczy z każdego landu. Naśladowała cesarskie gesty Jacquesa Chiraca, robiła sobie fotki z faworytami, ale zawsze na dystans.