Płoną lasy w pasie od Włoch po Liban. Powody są podobne: wyjątkowe upały, silne wiatry i podpalacze. Ogień podkładają piromani, wymyka się spod kontroli grillującym, turystom i rolnikom. Leśne pożary w rejonie Morza Śródziemnego nie są niczym nadzwyczajnym, ale dziś dotykają obszary sporo większe niż zwykle. Np. w Grecji w ostatnich latach paliło się przeciętnie 1,7 tys. ha, tymczasem od stycznia spłonęło tam już blisko 60 tys. ha, zwłaszcza na Peloponezie i na dwóch wyspach, Krecie i Eubei.
Pożary lasów w tej części Europy i Bliskiego Wschodu są trudne do ugaszenia. Rozwijają się w górzystym i słabo zaludnionym terenie. Ogień trawi drzewa iglaste, gaje oliwne, pastwiska i nie omija zabudowań. Zwłaszcza w Turcji i Grecji poza mieszkańcami ewakuowano także turystów. Po pierwszym tygodniu sierpnia Turkom udało się z grubsza opanować sytuację, głównie za sprawą dużych samolotów gaśniczych, którymi sama Turcja nie dysponuje. Z pomocą przyszły m.in. Hiszpania, Rosja i Ukraina, a wiele państw – w tym Polska – skierowało tam helikoptery z załogami. Strażackie pospolite ruszenie (też z udziałem Polaków) dotarło również do Grecji. Jej premier Kyriakos Mitsotakis już mówi o „koszmarnym lecie”, ogień zagroził m.in. starożytnej Olimpii i pojawił się na przedmieściach Aten.
Tego lata na półkuli północnej pali się m.in. na Syberii – w tym roku już 6 mln ha, to jedna piąta powierzchni Polski – w Kanadzie oraz w Kalifornii. Padł niechlubny rekord: w lipcu emisje gazów cieplarnianych pochodzących z wielkoobszarowych pożarów były największe w kilkunastoletniej historii precyzyjnych pomiarów. Klimatolodzy zapewniają, że przez postępujące ocieplenie lasy i obszary trawiaste płonąć będą częściej. A pożar to nie koniec koszmaru. Uśmiercone lub osłabione przez ogień drzewa przestają stabilizować grunt na górskich zboczach, gdzie łatwiej będzie o nagłe powodzie i schodzenie błotnistych lawin.