Kraj jeszcze nie zaleczył ran po tragicznym trzęsieniu ziemi w 2010 r., w którym zginęło 200 tys. osób, kiedy przyszły kolejne wstrząsy, w dodatku znacznie silniejsze. Tym razem z epicentrum w mniej zaludnionej części wyspy (współzamieszkiwanej z Dominikaną), ale i tak, według wstępnych rachunków, zginęło ponad 2 tys. osób (pewnie dużo więcej) i zburzonych zostało 90 tys. domów, niektóre ledwo odbudowane po poprzednim nieszczęściu. A trzy dni po trzęsieniu uderzył tropikalny sztorm Grace, który przyniósł następne wielkie szkody i utrudnił akcję ratunkową – według oceny UNICEF klęski żywiołowe dotknęły 1,5 z 11 mln mieszkańców.
W lipcu został zastrzelony prezydent Jovenel Moïse, nocą, w swojej rezydencji, przez najemników z Kolumbii. Kto stał za tym zabójstwem, do końca nie ustalono. Od 1804 r. z 36 prezydentów rządzących Haiti 24 zostało obalonych. Ten ostatni, w którym na początku pokładano wielkie nadzieje, sam przedłużył sobie kadencję, zawiesił parlament i rządził dekretami; premier był tymczasowy, a przewodniczący Sądu Najwyższego zmarł na covid (dotychczas w pełni zaszczepiono tu 400 osób). Ten najbiedniejszy kraj zachodniej półkuli funkcjonował głównie dzięki pomocy międzynarodowej, teraz też wiele krajów i instytucji z nią pospieszyło, ale hojność mocno ograniczana jest przez katastrofalny stan bezpieczeństwa. M.in. jedyną trasę prowadzącą na południe kontrolują gangi i łupią konwoje z pomocą. Powszechną plagą są też porwania dla okupu.
Na początek listopada zapowiedziano wybory prezydenckie i parlamentarne, ma im towarzyszyć referendum konstytucyjne (w ostatnich wyborach frekwencja wynosiła 18 proc.). Nie wiadomo, czy się odbędą i z jakim skutkiem; oby nie zapowiadały kolejnego nieszczęścia. Bez elementarnej stabilizacji trudno liczyć na wsparcie ze świata, a bez pomocy nie uda się odbudować ruin – i tak hiobowe koło się zamyka.