Ugrupowanie rządzące Japonią nie skorzystało z okazji i nie skończyło z męskim monopolem na stanowisku premiera. Partia Liberalno-Demokratyczna wyłoniła nowego przywódcę, co – biorąc pod uwagę większość LPD w Parlamencie – automatycznie przełożyło się na wybór szefa rządu. Po kilkunastu latach przerwy do rywalizacji o przywództwo stanęły kobiety, od razu dwie, które rzuciły wyzwanie dwóm mężczyznom. Cała czwórka miała podobnie poważne, liczone w dekadach doświadczenie parlamentarne lub ministerialne, ale jak zwykle wygrał facet. I – jak każe tradycja – przedstawiciel męskiej politycznej dynastii, wnuk i syn deputowanych do parlamentu.
Fumio Kishida był rekordowo długo ministrem spraw zagranicznych, a teraz zastąpi Yoshihidę Sugę, który rządowi i partii przewodził ledwie przez rok. Suga przeprowadził kraj przez trudne momenty pandemii i letnie, niepopularne wśród Japończyków, igrzyska. Kishida jest setnym premierem Japonii (na ich liście kobiet brak), i też uchodzi raczej za nudziarza, ma poprowadzić LPD do zwycięstwa w październikowych wyborach, po których prawdopodobnie skieruje konserwatywną partię nieco w lewo.
Żadnych wyborów ani żadnego politycznego doświadczenia nie potrzebowała za to profesor geologii Najla Bouden Romdhane, desygnowana właśnie na nową premierkę Tunezji i pierwszą szefową rządu w świecie arabskim. Przy tej rewolucyjnie postępowej nominacji trzeba jednak postawić sporą gwiazdkę. To pomysł prezydenta Kaisa Saieda, który – jak stwierdził – w ten sposób chce uhonorować tunezyjskie kobiety. Cieniem na operacji kładzie się przeprowadzony jego zamach stanu. Dwa miesiące temu, pod hasłem ratowania Tunezji przed pogrążeniem się w korupcyjnej degrengoladzie, zawiesił parlament i przejął pełnię władzy, konstytucję stosuje wybiórczo, a komfort zapewnia sobie przedłużaniem stanu wyjątkowego.