Ołeksandr Usyk wstrząsnął światem bokserskiej wagi ciężkiej. To kolejny Ukrainiec, który dochrapał się zwycięskich pasów w tej kategorii, po obu Kliczkach: Witaliju i Władimirze. Na początku października posłał nie tylko na deski, ale i do szpitala wielkiego – dosłownie i w przenośni – Anthony’ego Joshuę, odbierając mu pasy kilku organizacji: WBA, WBO i IBF.
Ogłoszony „ukraińskim kozakiem” 34-latek chętnie ten wizerunek podtrzymuje. A to fryzurą na glacę, a to osełedcem, który czasem sobie zapuszcza, a to wąsami dochodzącymi aż do dolnej szczęki. Jest jednak Ukraińcem nie do końca wygodnym co bardziej patriotycznym współobywatelom. A poza tym pokazuje, że potrafi narozrabiać również poza ringiem.
W 2018 r. po spektakularnym zwycięstwie nad bokserem walczącym w rosyjskich barwach, Osetyńcem Muratem Gassijewem, odmówił przyjęcia tytułu Bohatera Ukrainy, którym chciał go udekorować ówczesny premier Wołodymyr Hrojsman. Kijowska władza próbowała bowiem zrobić z tej walki pokazowe starcie ukraińsko-rosyjskie, ale Usyk nie zagrał do tej melodii.
Pokonawszy Gassijewa – i to w Moskwie – nie zakrzyknął, jak się po nim spodziewano, „Sława Ukrainie!”. Na ring wchodził zresztą przy akompaniamencie specjalnie napisanego dla niego utworu „Bracia”, w którym – jak zauważyli podejrzliwi dziennikarze – wybrzmiewają słowa „jesteśmy braćmi, jak sokoły”, które mogą odnosić się do prorosyjskich sympatii pięściarza.
Zresztą już sama jego obecność w Moskwie była – z punktu widzenia wielu ukraińskich patriotów – zdradą. I gdyby choć tę „zdradę” po zwycięstwie z rosyjskim faworytem, i to na rosyjskim terytorium, przekuł na propagandowy sukces, mogliby mu jeszcze wybaczyć.