Przełożony o rok ze względu na pandemię szczyt klimatyczny ONZ COP 26 rozpoczyna się 31 października w szkockim Glasgow. Wydarzenie budzi wielkie emocje jako „szczyt ostatniej szansy” na przyjęcie zobowiązań, które powstrzymałyby wzrost temperatury atmosfery na poziomie 1,5 st. C powyżej średniej dla epoki przedprzemysłowej. Taki cel został wyznaczony w wynegocjowanym w 2015 r. porozumieniu paryskim, a sposobem na jego osiągnięcie jest redukcja emisji gazów cieplarnianych: dwutlenku węgla, metanu i podtlenku azotu.
Niestety, suma zobowiązań zadeklarowana dotychczas przez 191 spośród 197 państw uczestniczących w Konwencji Klimatycznej przekłada się na… wzrost emisji do 2030 r. o 16 proc. w stosunku do 2010 r., co z kolei oznaczałoby wzrost temperatury do końca stulecia o ok. 2,7 st. C. Dlatego najważniejszym celem spotkania w Glasgow jest przyjęcie poważniejszych deklaracji przez państwa najbardziej odpowiedzialne za emisje i wprowadzenie mechanizmów skutecznego monitorowania realizacji zobowiązań.
Nie mniej ważne jest uruchomienie pomocy dla krajów rozwijających się – kraje rozwinięte zobowiązały się podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze w 2009 r., że od 2020 r. przeznaczać będą 100 mld dol. rocznie na taką pomoc. Pieniędzy tych ciągle nie widać, a i tak stanowią tylko niewielką kwotę wobec potrzeb. Koszty adaptacji do zmian wywołanych przez kryzys klimatyczny w krajach rozwijających się szacowane są na 140–300 mld dol. rocznie w 2030 r. i 280–500 mld rocznie w perspektywie 2050 r.
Sytuację dodatkowo skomplikowała pandemia Covid-19 i wywołana przez nią recesja, która najmocniej uderzyła w kraje najuboższe, wpychając je w spiralę zadłużenia i ubóstwa. Na szczycie zabraknie przedstawicieli wielu państw, których nie stać na kosztowną podróż.