Donald Trump ogłosił, że będzie miał własną platformę internetową, która zastąpi mu Twittera, Facebook i YouTube, gdzie zablokowano mu konta. Nazwał ją Truth, czyli – nomen omen – Prawda, jak kiedyś zwał się organ sowieckich komunistów. Były prezydent przedstawił swój portal jako świątynię wolności słowa, która nie będzie, jak „lewackie” platformy, cenzurować treści – z wyjątkiem krytyki jego samego. Nowe medium, które ma wystartować w przyszłym roku, zwiększy zasięg oddziaływania Trumpa na Amerykanów. Ale co on właściwie znaczy dziś w Ameryce?
Po odejściu z urzędu były prezydent radzi sobie doskonale – jest faktycznym przywódcą Partii Republikańskiej. 60 proc. jej wyborców wierzy, że to on wygrał zeszłoroczne wybory i wpada w ekstazę na jego wiecach. Politycy partii nie ważą się go krytykować, poza garstką członków Kongresu, którzy ryzykują karierę, bo były prezydent popiera w prawyborach ich prawicowych rywali. Komisja Izby Reprezentantów badająca kulisy rokoszu 6 stycznia sugeruje, że wezwie go do złożenia zeznań, ale Trump odmawia współpracy. Zaproszony w tej samej sprawie jego strateg Steve Bannon też odmówił stawienia się na dywaniku, więc oskarżono go o obrazę Kongresu, z wnioskiem do prokuratora, by postawić mu zarzuty kryminalne.
Prominentni Republikanie niepokoją się, że jeśli popierani przez Trumpa ultrasi zastąpią mainstreamowych kandydatów republikańskich w przyszłorocznych wyborach do Kongresu, przegrają z Demokratami. Lider Partii Republikańskiej w Senacie Mitch McConnell nalega, by nie podważać prawomocności wyboru Bidena, a skupić się na jego polityce. Ten sam McConnell oświadczył jednak również, że w wyborach prezydenckich w 2024 r. poprze „każdego kandydata”, który wygra prawybory, a więc i Trumpa.