Podczas zakończonego właśnie szczytu klimatycznego w Glasgow światowe media zwyczajowo bardzo interesowały się Gretą. W doniesieniach na jej temat pojawił się jednak nowy, mniej przychylny ton. Czy dlatego, że nazwała COP26 eventem marketingowym, a o ostatnich 30 latach dyskusji na temat zmian klimatycznych powiedziała, że to wielkie „bla, bla, bla”. I nie szczędziła pogardliwych słów politykom. W sumie zawsze tak o nich mówiła. Dlaczego więc teraz zaczyna się jej zarzucać nadmierną arogancję?
Greta, która, mając piętnaście lat, rozpoczęła samotny szkolny strajk klimatyczny przed budynkiem parlamentu w Sztokholmie, w tym samym roku znalazła się na liście 25 najbardziej wpływowych nastolatek świata. W żółtym kapoku, z warkoczami i we włóczkowej czapce. Z własnoręcznie zrobioną tekturową tabliczką z napisem Skolstrejk för klimatet zawojowała masową wyobraźnię i zainspirowała młodych ludzi. Nowa Pippi Långstrump o kruchej posturze nie podniosła wprawdzie na ramionach konia, ale nadludzką siłę pokazała, porywając za sobą tysiące młodych i dając im wiarę w to, że mogą i powinni walczyć o uratowanie świata przed klimatyczną katastrofą. W 2018 r. do jej protestu dołączyło 20 tys. uczniów na całym świecie. Szybko liczba ta zamieniła się w miliony aktywistów zebranych w stworzonym przez Thunberg ruchu Fridays for Future. Nastolatka ze Szwecji dała początek globalnemu ruchowi. Rok później została po raz pierwszy zgłoszona jako kandydatka do Pokojowej Nagrody Nobla, a na konferencję klimatyczną w Nowym Jorku dopłynęła łodzią, ponieważ uważa, że latania należy się dziś wstydzić (po szwedzku jest już na to słowo: flygskam, wstyd latania). Na miejscu oskarżyła światowych polityków, że fałszywymi obietnicami skradli jej dzieciństwo i marzenia.