Czekajcie z obowiązkowymi szczepieniami na covid, wcześniej wykorzystajcie inne sposoby przekonywania obywateli, radzi dr Hans Kluge, szef europejskiego oddziału Światowej Organizacji Zdrowia. Twierdzi, że taki nakaz może wręcz akcji szczepień zaszkodzić. Jak wygląda społeczna reakcja na perspektywę przymuszania do kłucia, sprawdza już Austria.
Co weekend na ulicach Wiednia manifestuje po 40 tys. osób. Protestują przeciw lockdownowi dla niezaszczepionych, którzy mogą wychodzić z domu tylko w ważnych sprawach, czyli m.in. do pracy, na zakupy czy na spacer z psem. Uczestnikom manifestacji nie podobają się ruszające 1 lutego kary dla opornych. Ci powyżej 14. roku życia muszą liczyć się z solidnymi grzywnami, co kwartał będzie im grozić do 3,6 tys. euro (prawie 17 tys. zł), przepisy te będą obowiązywały do stycznia 2024 r.
Austria (co najmniej dwie dawki przyjęło tam 68 proc. mieszkańców) zdecydowała się na tak ostrą politykę w listopadzie, gdy notowała po kilkanaście tysięcy przypadków covidu dziennie. Zresztą to Europa ma teraz najwięcej chorych i najwięcej zgonów. Dotąd w pełni zaszczepiło się niecałe 43 proc. Europejczyków.
Mimo to nie ma chętnych na pójście austriacką drogą. Olaf Scholz, nowy kanclerz Niemiec (69 proc. zaszczepionych), ostrożnie zapowiedział, że o ewentualnym obowiązku musi zdecydować Bundestag, choć sam Scholz liczy, że parlament da zielone światło. Generalnie obowiązek nakładany jest wybiórczo, najprędzej na wybrane grupy zawodowe, na czele z medykami, nauczycielami oraz służbami mundurowymi. Towarzyszą im różnego kalibru szykany biurokratyczne. 100 euro miesięcznie zapłacą po 15 stycznia niezaszczepieni ponad sześćdziesięcioletni Grecy. Kyriakos Mitsotakis, premier Grecji (zaszczepionej w 65 proc.), zwraca uwagę, że dotychczasowe ograniczenia nie ochroniły seniorów, na których przypada 90 proc.