Kilka dni temu zakończył się Szczyt dla Demokracji, największe tego typu zgromadzenie przedstawicieli ponad stu państw, zorganizowane przez Amerykanów. Przez łącza wideo demokratyczni światowi liderzy zapowiedzieli wspólną walkę z korupcją i obronę wolnych mediów. Administracja Joe Bidena nie ukrywała jednak, że w spotkaniu chodziło też o zbudowanie globalnej koalicji przeciwko autokracjom, w tym przede wszystkim przeciwko Chinom i Rosji.
Tu wyniki są wątpliwe, co dobrze widać po sprawie bojkotu zimowych igrzysk w Pekinie, które rozpoczną się 4 lutego. Jako pierwsze zapowiedziały go jeszcze w zeszłym tygodniu Stany Zjednoczone, wskazując m.in. na ludobójczą politykę Chin wobec Ujgurów, a także krwawe stłumienie demokratycznych protestów w Hongkongu oraz likwidację tamtejszej demokracji i rządów prawa. Szybko okazało się, że nie chodzi jednak o pełen bojkot igrzysk, czyli nie puszczenie sportowców – tak jak do Moskwy w 1980 r. – tylko o „bojkot dyplomatyczny”, polegający na niewysłaniu stosownej delegacji politycznej.
Na taką demonstrację siły chętnie przystali bliscy sojusznicy, z którymi USA budują ostatnio antychiński sojusz strategiczny AUKUS, czyli Wielka Brytania oraz Australia. Do akcji przyłączyła się również Kanada. I to by było tyle, jeśli chodzi o twarde jądro demokratycznej międzynarodówki. Dyplomatycznego bojkotu chińskich igrzysk nie planuje Francja. Polityczne delegacje wyślą też do Pekinu bliscy sojusznicy Ameryki z regionu – Korea Południowa (wskazując, że Chiny są jej niezbędne, aby porozumieć się w końcu ze swoją Północną imienniczką) i Japonia (cytując kontakty gospodarcze). Do bojkotu nie przyłączy się nawet Polska. Wygląda więc na to, że igrzyska jednak się odbędą.