Jest taka popularna gra, jenga, polegająca na wyciąganiu drewnianych klocków ze środka zbudowanej z nich wieży – chodzi o to, żeby konstrukcja się nie zawaliła. Cały Bliski Wschód w nowym roku będzie grał w jengę, bo swój klocek – największy ze wszystkich – postanowili wyciągnąć Amerykanie. Zawalenie się wieży będzie oznaczać regionalną wojnę. To, co rozpoczął Barack Obama, z pełnym przekonaniem kontynuuje Joe Biden. Dlatego w nowym roku Waszyngton będzie zabiegał o przynajmniej częściowy powrót Iranu do umowy nuklearnej z 2015 r. Gdyby to się udało, Amerykanie zdobędą usprawiedliwienie dla kontynuowania ewakuacji. Ale dla ich sojuszników z regionu będzie to oznaczać uznanie wyjątkowej pozycji reżimu, który wielokrotnie groził im wojną. Z kolei Iran może nadal przeciągać negocjacje i zyskany tak czas wykorzystać na budowę bomby atomowej.
Wspomniani sojusznicy już zresztą na własną rękę próbują budować nowy, postamerykański porządek. Stąd zawarte półtora roku temu Porozumienia Abrahamowe między Izraelem i kilkoma państwami arabskimi. Izraelowi nie wystarczają już zapewnienia Amerykanów, że w przypadku wojny z Iranem może liczyć na ich pełne poparcie. Dlatego można się spodziewać następnych przełomowych podróży izraelskiego premiera do kolejnych arabskich stolic. Po ostatniej wizycie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Izrael teraz liczy na „wielką nagrodę” w postaci nawiązania bliższych relacji z Arabią Saudyjską. Wydaje się to mało prawdopodobne bez poprawy sytuacji Palestyńczyków, ale gdyby do tego doszło, Izrael, ZEA i Arabia, wspierane jeszcze może przez Bahrajn, mogłyby stworzyć alternatywny, antyirański sojusz, który miałby szansę nie zawalić się bez Amerykanów.
Nie można jednak zapominać, że w Teheranie wciąż są detonatory podłączone do trzech państw kryzysów: Jemenu, Syrii i Libanu.