JACEK ŻAKOWSKI: – Co się stało w Kazachstanie?
ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI: – Zapalnikiem była podwyżka cen ciekłego gazu. Bo większość Kazachów ma samochody na gaz, a w Kazachstanie bez samochodu żyć trudno.
Gaz podrożał wszędzie.
Ale były ważniejsze przyczyny. Niby Kazachstan rozwijał się dobrze. PKB na głowę ma z grubsza taki jak Rosja – dwukrotnie większy niż Ukraina. Ale w 2015 r. ten wzrost się załamał, podobnie jak w Rosji. W 2014 r. PKB na głowę był w Kazachstanie prawie taki jak w Polsce, teraz jest już o jedną czwartą niższy. Ceny rosną, warunki życia są trudne, przybywa nierówności. Narosło przekonanie, że kiedy normalnym ludziom jest trudniej, ludziom rządzących klanów jest dobrze i coraz lepiej.
Klasyka przerwanych modernizacji.
Do tego dochodzi zmęczenie systemem politycznym. W 2019 r. Nursułtan Nazarbajew po 30 latach przekazał urząd prezydenta przewodniczącemu Senatu, byłemu premierowi Kasymo-Żomratowi Tokajewowi. Ale w odczuciu społecznym niewiele to zmieniło. Rządzą ci sami ludzie i klany, które 30 lat temu podzieliły się władzą. A Nazarbajew pozostał szefem Rady Bezpieczeństwa Narodowego i zachował tytuł Jełbasy, Ojca Narodu.
Jak pan tam trafił?
Jeszcze jako prezydent miałem z Nazarbajewem bardzo dobre kontakty.
Nawet dał mu pan Order Orła Białego.
To jest protokół. Jako prezydent też dostałem wiele najwyższych odznaczeń, na które nie zasłużyłem. Ważne, że zaczęliśmy dobre polsko-kazachskie kontakty. Na początku lat 90. Nazarbajew balansował między Rosją, Chinami i USA. Robił to zgrabnie, chociaż Kazachstan miał jeszcze 40 proc. rosyjskojęzycznych obywateli. Dziś już tylko 20 proc., ale wtedy taka mniejszość miała ogromne znaczenie.