Siły zadaniowe Dragon – a więc Smok – tak nazywa się amerykański kontyngent, który właśnie wylądował w Polsce i Niemczech. 2 tys. żołnierzy z 82. Dywizji Powietrznodesantowej i z dowództwa jej macierzystego XVIII Korpusu ma zwiększyć czujność i przyspieszyć reakcję, w razie gdyby wojna wypowiedziana przez Putina Ukrainie zagroziła rozlaniem się na terytorium państw NATO. Najnowsze oceny wywiadowcze, jakie zapewne celowo wyciekły do prasy, mówią, że Rosjanie mogą być w Kijowie w ciągu dwóch dni, z zajętej przez nich części Ukrainy ucieknie 5 mln uchodźców, a 50 tys. ludzi zginie. Skala decyzji prezydenta Joe Bidena wskazuje, że Ameryka dostrzega potencjalne ryzyko dla NATO. Gdy w 2014 r. Rosja zajmowała Krym, ówczesny szef Bidena Barack Obama wysłał do krajów na wschodniej flance po stu żołnierzy z europejskiej brygady aeromobilnej USA. Dziś do Polski trafiło 1700 żołnierzy wprost z USA, a do Rumunii przesunięto tysiąc z Niemiec.
To nie jest siła będąca w stanie przeciwstawić się Rosji, ale spadochroniarze i lekka piechota mogą w razie czego ubezpieczać dosłanie większych kontyngentów, w tym 40 tys. sił reagowania NATO. Po raz pierwszy alarmowe jednostki znalazły się w pobliżu granic Ukrainy – w Polsce trafiły do Rzeszowa, gdzie do tej pory Amerykanów w takiej liczbie nie widziano. Na czele owej „szpicy” stanął dowódca 82. Dywizji, dwugwiazdkowy generał Chris Donahue, który w zeszłym roku był ostatnim żołnierzem USA opuszczającym Afganistan. Jego żołnierze pełnią dyżur jako globalna straż pożarna Ameryki. W ciągu kilkunastu godzin od rozkazu gotowi są udać się w dowolne miejsce świata, w razie potrzeby wyskoczyć ze spadochronem i siłowo zająć jakiś teren. W Kabulu ich zadaniem było zabezpieczenie ewakuacji 120 tys. cywilów i wojskowych po zakończeniu 20-letniej wojny, w Rzeszowie mają przede wszystkim pokazywać obecność.