Rozglądał się, jakby wciąż szukał kamer. Gdy jakąś znalazł, nagle poważniał, brwi mu się łączyły. Przyszedł na spotkanie chyba w zastępstwie, bo jako wiceminister zajmował się Afryką i światem arabskim. Polska skojarzyła mu się z jednym. – A co tam u ministra Ławrowa? Świetny dyplomata – zapytał Hosejn Amir-Abdollahian. Jeszcze wtedy po angielsku, bo wkrótce przyjmie zasadę, że z mediami rozmawia tylko w ojczystym języku.
To był początek marca 2014 r. Minister Radosław Sikorski zabrał grupkę polskich dziennikarzy, w tym wyżej podpisanego, na historyczną wizytę w Iranie. Oficjalnie chodziło o handel, ale administracja Baracka Obamy próbowała wszystkich możliwych kanałów kontaktów z Teheranem – jeden z nich prowadził przez Warszawę, do której Irańczycy mieli wyraźny sentyment.
Amir-Abdollahian pewnie zniknąłby pośród innych atrakcji wyjazdu, gdyby nie ten Ławrow. Jedyny z wyższych irańskich oficjeli, który w ogóle miał dla nas czas, uparł się, żeby rozmawiać o szefie rosyjskiej dyplomacji. Sprawa nabrała nieoczekiwanego zwrotu, gdy następnego dnia musieliśmy się przedwcześnie zbierać do Warszawy, bo Rosjanie weszli na Krym. Siergiej Ławrow tłumaczył w telewizji, że przecież to Rosja.
Przywrócić Iran światu
Amir-Abdollahian od siedmiu miesięcy jest szefem irańskiej dyplomacji. W zeszłym tygodniu sam mógł sprawdzić, co słychać u ministra Ławrowa podczas „awaryjnej i przełomowej” – jak ją później nazwał – wizyty w Moskwie. A w najbliższych tygodniach może trafić na czołówki międzynarodowych mediów, bo – jak mówił niedawno amerykańskiej telewizji NBC – chce „przywrócić Iran światu”.
Gdy oddawaliśmy ten numer POLITYKI do druku, Iran był u progu decyzji o powrocie do umowy nuklearnej, znanej też jako JCPOA.