Pandemia jednak dogoniła Chiny, od początku marca do połowy kwietnia notowano tam dziennie po 1–3 tys. przypadków. Niemal wszystkie stwierdzono w 25-milionowym Szanghaju. Polityka zerowej tolerancji dla covidu przegrała tam z zaraźliwym wariantem omikron. Kryzys powiększyła reakcja władz i nieumiejętne zarządzanie skutkami lockdownu wprowadzonego 3 kwietnia. Mimo ostrej cenzury internetu w świat powędrowały wstrząsające relacje obywateli zaganianych do miejsc przymusowej izolacji, w tym rodziców siłą rozdzielanych od dzieci oraz zdesperowanych mieszkańców próżno błagających o dostawy żywności.
Symbolem nastrojów panujących w gospodarczej stolicy Państwa Środka stały się filmy dokumentujące brutalność funkcjonariuszy ubranych w białe kombinezony ochronne oraz zdjęcia pustych lodówek wystawianych na balkony wielopiętrowych wieżowców. Przez cenzorskie sita przedostało się nagranie rozmowy przedstawiciela blokowej komórki partyjnej ze schorowanym 82-latkiem, który zamiast badań i leków mógł liczyć tylko na produkty tradycyjnej medycyny chińskiej. Karierę w chińskiej sieci robią też słowa pieśni ze starego francuskiego musicalu opartego na „Nędznikach” Victora Hugo. „Słuchaj, kiedy śpiewa lud” jest także dyżurnym hymnem protestów Hongkongu w obronie demokracji.
Głodujący i wściekły Szanghaj to kiepska wiadomość dla partii komunistycznej, skala gniewu jest na tyle duża, że może rozlać się na resztę kraju. Z drugiej strony przewodniczący ChRL Xi Jinping nie ma zamiaru zrezygnować ze strategii ostrych restrykcji. Dały one Chinom dwa lata względnego spokoju, choć za cenę zamknięcia granic i bliskich totalitarnym metod kontrolowania ludności. Świat też z tego korzystał, bo jako tako funkcjonowała cała machina eksportowa. Jaka jest stawka, widać w Szanghaju, który tworzy 3 proc.