Skrajna prawica osiągnęła najwyższy historycznie wynik i zapowiada twardą walkę z Macronem. Owszem, francuski prezydent ma wielką władzę, zachowuje się niczym cesarz, ale musi jednak mieć większość w parlamencie. A wybory do Zgromadzenia Narodowego, francuskiego Sejmu, nazywane trzecią turą – już 12 czerwca.
Na scenę polityczną wtargnęły skrajności. Jeżeli do Marine Le Pen doliczyć zwolenników jeszcze bardziej skrajnego prawicowca Erika Zemmoura i skrajnego lewicowca Jeana-Luca Mélenchona, to dostajemy Francję, jakiej jeszcze nie znaliśmy. Miesiąc temu instytut IFOP przeprowadził badania opinii, z których wynikało, iż ponad jedna trzecia Francuzów wspiera rozmaite teorie spiskowe, świat rządzony przez ciemne siły, 52 proc. wierzy w przynajmniej jedną z tez Kremla, usprawiedliwiającą agresję na Ukrainę (na przykład że rządzą nią „naziści”), a ponad jedna czwarta w to, że firmy farmaceutyczne w szczepionkach na covid dodają jakieś nanoelementy pozwalające na niebezpieczne śledzenie populacji.
Oczekiwanie na wybawiciela
Co to za wyborcy? Preferują media społecznościowe i aż połowa z nich to zwolennicy Zemmoura i Mélenchona, którzy twardo zapowiadają rozbudowę swoich partii i walkę o mandaty. Putin może mieć marną armię rzeźników na Ukrainie, ale ma sprawną armię trolli, wspomagającą rozbijanie europejskiego frontu. Macron wygrał więc we Francji tak zmienionej, nowej, skłóconej i rozkawałkowanej, że można się obawiać zjawiska trumpizacji jego rządów. Trump przegrał w USA, ale widać dziś, iż zwycięski Biden bardzo jest osłabiony przez armię trumpistów. A we Francji Marine Le Pen powiedziała w niedzielę wieczorem: „rozgrywka się jeszcze nie skończyła”.
Przeciętny Francuz – w rozmowie z obcokrajowcem – zwykle się puszy: Francja to kraj wielkich idei, gdzie intelektualiści są bogami, to obrończyni praw człowieka w świecie, kraj innowacji, dziedziczka Wieku Świateł i rewolucji, zamiłowana w debatach o ideałach życia.