Chiny próbują zatrzymać koronawirusa, obstają przy rygorystycznej strategii zerowej tolerancji dla covidu. Pod koniec kwietnia w zamknięciu piąty tydzień tkwił więc 25-milionowy Szanghaj, najbogatsze miasto kraju i jego centrum gospodarcze. Ponad 20-milionowy Pekin przechodził kampanię testów i badań przesiewowych. W stolicy wolno było poruszać się po ulicach, obostrzenia nie były tak dotkliwe jak w znanym z produkcji ozdób choinkowych blisko 2-milionowym Yiwu czy hutniczym 3-milionowym Baotou, gdzie nakazano pozostanie w domach. Do zamrożenia Yiwu wystarczyło wykrycie dwóch bezobjawowych przypadków, blokadę Baotou podyktowały trzy pozytywne wyniki. W tym czasie w Szanghaju przybywało po 2 tys. pacjentów z covidem dziennie, w Pekinie nieco ponad dwudziestka, natomiast w całej ChRL w pełnym lub częściowym lockdownie pozostawało równocześnie ok. 340 mln osób.
Dotychczasowa polityka, podbita skrupulatną kontrolą ruchu ludności, możliwą dzięki cyfrowej inwigilacji, pozwoliła Chinom na utrzymanie względnie normalnego trybu życia i pracy gospodarki. Udało się ograniczyć liczbę zgonów, covid uznano za przyczynę śmierci ok. 5 tys. obywateli, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych czy w Unii Europejskiej zmarło po milionie osób. Z drugiej strony Chińczycy, którzy dotąd nie byli eksponowani na koronawirusa, są bardziej narażeni niż populacje, które miały okazję stykać się z covidem. Statystyki szczepień wyglądają rewelacyjnie, 88,3 proc. przeszło pełen cykl, ale za wątpliwą uchodzi skuteczność chińskich preparatów, które nie stawiają wysoko poprzeczki zaraźliwemu wariantowi omikron. Jego pochód – na to wskazują doświadczenia reszty świata – może przytłoczyć system opieki zdrowotnej, i tak już niewydolnej, zwłaszcza na prowincji. Zagrożeni są najstarsi, ze znacznym odsetkiem niezaszczepionych.