Niewielka część Zjednoczonego Królestwa, która 101 lat temu została wykrojona z Irlandii głównie dlatego, aby chronić zamieszkującą tam protestancką mniejszość, wkrótce może mieć katoliczkę i zwolenniczkę zjednoczenia jako pierwszego ministra. Po wyborach z 5 maja Michelle O’Neill, szefowa północnoirlandzkiej gałęzi Sinn Fein, kiedyś politycznego ramienia Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), może rządzić brytyjską prowincją, której nazwa nie przechodzi jej przez gardło.
Zwycięstwo Sinn Fein jest relatywne. W nowym parlamencie będzie miała 27 na 90 mandatów, czyli tyle samo co dotychczas. Co więcej, liczebną przewagę utrzymają zwolennicy zachowania unii z Londynem – tzw. unioniści, tyle że są rozproszeni w kilku ugrupowaniach. Sukces Sinn Fein polega przede wszystkim na zapaści jej największej konkurentki – Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP), która straciła najwięcej głosów.
Sinn Fein jednak przesadnie nie triumfuje. Skupia się teraz na pokazaniu, jak nieodpowiedzialną partią jest DUP. Jej szefostwo zapowiedziało już, że nie weźmie udziału w nowym rządzie – co w północnoirlandzkim ustroju jest warunkiem jego powołania – dopóki Londyn nie spełni warunku, który jest równie zawiły jak najnowsza historia Irlandii Płn.
Porozumienie wielkopiątkowe z 1998 r., które zakończyło krwawy konflikt między irlandzkimi nacjonalistami i unionistami wspieranymi przez Londyn, zmusiło obie strony do współpracy politycznej. Ale te bez przerwy się obrażały, wychodząc z rządu i paraliżując jego prace. I do czasu kolejnych wyborów ręczne sterowanie prowincją przejmował Londyn, co pasowało politykom w Belfaście, bo mogli zrzucić odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenia.
Taki układ skończył się po brexicie. Irlandia Płn.