Wszyscy za jednego, jeden przeciwko wszystkim – czy tak brzmi nowe motto NATO? Turcja wbrew pozostałym 29 członkom Sojuszu warunkuje zgodę na przyjęcie Finlandii i Szwecji od zaprzestania „wspierania terroryzmu” przez te państwa. Tym mianem Ankara określa działalność zarówno Partii Pracujących Kurdystanu, jak i tzw. ruchu Gülena, odpowiedzialnego – zdaniem Recepa Tayyipa Erdoğana – za nieudany zamach wojskowy z 2016 r. Przedstawiciele obu tych organizacji znaleźli w Skandynawii polityczne schronienie.
Pod wpływem rosyjskiej agresji na Ukrainę Finlandia i Szwecja postanowiły zrezygnować z neutralności i zgłosiły akces do NATO. Sojusz zareagował entuzjastycznie, bo takie poszerzenie byłoby nie tylko sukcesem na psychologicznej wojnie z Rosją, ale też realnym wzmocnieniem – po tym, jak 29. i 30. członkiem zostały słabe militarnie Czarnogóra i Macedonia Północna. Zapowiadała się więc ekspresowa akcesja – liczono, że już na czerwcowym szczycie oba państwa pojawią się jako oficjalni kandydaci, a cały proces uda się zakończyć w tym roku. Ale po wecie Turcji te plany się sypią.
Przyjęcie nowego członka muszą zaakceptować wszystkie państwa NATO. A jeszcze do niedawna Grecja przez prawie dekadę blokowała akcesję Macedonii, która ostatecznie musiała zmienić nazwę. Dla Skandynawów wydanie Erdoğanowi jego politycznych przeciwników będzie równie trudne, gdyż od lat prawa człowieka umieszczają w centrum polityki zagranicznej. Część ekspertów uważa, że upomnienie się o PKK i ruch Gülena to tylko wybieg Turcji, aby wymusić na Ameryce cofnięcie nieformalnego embarga na eksport samolotów bojowych – Waszyngton zablokował sprzedaż F-35 do Turcji po tym, jak Ankara kupiła systemy rakietowe z Rosji.