Dopiero trzy tygodnie po zwycięstwie wyborczym prezydent Macron powołał nowego szefa rządu francuskiego – 61-letnią Elisabeth Borne, dotychczasową minister, która przez całą pierwszą kadencję prezydenta kierowała resortami transportu, transformacji ekologicznej, a potem pracy. Nominacja kobiety odpowiada nastrojom w kraju; ponad 70 proc. Francuzów chciało takiej nominacji, pierwszej po 31 latach. Pani premier jest z wykształcenia inżynierem, nim w 2017 r. weszła w skład rządu, kierowała wielkimi przedsiębiorstwami – francuskim metrem (RATP) i krajowymi kolejami (SNCF). Cechuje ją wielka pracowitość, w jej otoczeniu mówiono, że przypomina wielofunkcyjny scyzoryk. Z kolei jej wadą jest to, że nie pełniła żadnych funkcji z wyboru, nie była posłanką ani radną samorządową. W nadchodzących wyborach parlamentarnych (12 i 19 czerwca) będzie startować pierwszy raz w życiu – jeśli przegra, trudno będzie utrzymać ją na stanowisku.
Elisabeth Borne zapowiedziała, że będzie stanowczo bronić siły nabywczej uposażeń i emerytur, choć ekonomiści zwracają uwagę, że dyskusje o finansach i gospodarce we Francji cechuje brak realizmu. Przed Borne stoi najtrudniejsza reforma kraju: wydłużenie wielu emerytalnego (dziś 60 lat dla kobiet i 62 lata dla mężczyzn). Mimo bardzo łagodnej ścieżki wydłużenia okresu składkowego we Francji reforma budzi ogromny opór, choć wyższy wiek emerytalny w sąsiednich Niemczech nie budzi emocji. Drugim ważnym zadaniem rządu będzie wdrożenie budowy 6 nowych reaktorów jądrowych, co prezydent zapowiedział w lutym, przed wyborami.
Można liczyć, że pani Borne choć trochę zasypie francuskie podziały: w młodości współpracowała z politykami socjalistycznymi, będzie więc jakoś łagodzić wizerunek Macrona, któremu lewica przypięła łatkę „prezydenta bogatych”.